Przenosiny

wtorek, 29 listopada 2011

SZCZYPIOREK URÓSŁ, czyli zielona cebulka

Czy ktoś jeszcze pamięta, że wśród kupki rozgrzebanych projektów pokazywanych w połowie listopada leżał sobie niepozorny zielony Szczypiorek. Robiony z totalnej resztki zielonego cienkiego akrylu, więc od razu było wiadomo, że rękawów toto nie będzie miało. Szybko okazało się też, że włóczki jest na tyle mało, że i z dekoltem trzeba będzie pokombinować. Konieczność kombinowania wyszła Szczypiorkowi na dobre.


Szerokie białe wykończenie dekoltu jest tylko z przodu, z tyłu przy szyi jest rządek białych półsłupków.

Zielonego z przodu wystarczyło dokładnie na tyle:

Jak widać powyżej zieleń kończyła się równo pod szyją, ale wykorzystanie wzoru w pawie oczka spowodowało, że linia połączenia z bielą zrobiła się słodko pofalowana.

Teoretycznie górny brzeg też mógłby być pofalowany przez ten wzorek, ale dodatkowy rząd szydełkowych półsłupków wyrównał falki.

I żeby nie było - Szczypiorek został kocio-zaaprobowany. Najpierw Mały sobie grzecznie usiadł obok, że niby on nic nie robi i w ogóle to niczym nie jest zainteresowany.
Ale dwie sekundy później można już było potuptać sobie po bluzeczce.

Wrzosowisko schnie. Poranna Chińska Bezsenność czeka na moją spokojną głowę (zrobiłam papierowy wykrój), bo jakoś robienie na drutach doskonale nadaje się jako czynność odstresowująca, ale do szycia to ja muszę być zrelaksowana i bez masy spraw na głowie. Możliwe więc, że szyć będę dopiero po przeprowadzce, ale wolę poczekać niż schrzanić coś potencjalnie fajnego.

A teraz mam zamiar cieszyć się pierwszym po długiej przerwie dniem bez wyjazdów, spotkań z doradcami, prawnikami i bankowcami, bez zakupów i wybierania sof, lamp i zlewów. I w ramach tego cieszenia się lecę posiedzieć sobie przed szafką z włóczkami i wymyślić, co by tu teraz antystresowo podziergać. Jak wymyślę, to się pochwalę. I jeszcze koniecznie kawa i coś miłego do słuchania (pewnie to będzie "Śmierć w Wenecji" Manna - taka lekka lektura ;).

Aktualizacja - Susanna pisemnie zawnioskowała o zmianę nazwy Szczypiorku na Zieloną Cebulkę, bo jej się zestaw kolorystyczny skojarzył. Słuszna uwaga ;)))

niedziela, 27 listopada 2011

GĄSZCZ WRZOSU I INNYCH KRZEWINEK

Po pierwsze uprzedzam, że będzie dziś - jak to u mnie bywa w weekendy - notka wielotematyczna z wrzosem w roli głównej i innymi tematami-krzewinkami dokoła.

Po drugie przepraszam, że od dwóch dni siedzę cicho i nawet na komentarze u znajomych się nie zdobywam, ale mieliśmy kolejne bliskie spotkania z bankiem i rejentem i jak mamusię kocham, cud, że nie leżymy jeszcze na kardiologii w stanie nie rokującym. Musiałam przetrawić, ochłonąć i odkręcić się trochę. Gdyby ktoś chciał zorganizować pikietę przed jakimkolwiek bankiem dającym kredyty hipoteczne, to niech da znać. Przybędę galopem, uzbrojona w transparent obraźliwej treści, megafon do wydawania dźwięków niecenzuralnych i krzesełko składane umożliwiające dłuższą okupację. Ale nie ma co się rozklejać, trza wziąć na klatę, co bank w aneksach niesie i żyć dalej.

***
Najważniejsze osiągnięcie weekendu - wczoraj wieczorem Wrzosowisko zostało ukończone (etapy pośrednie powstawania widać Tu - całość i Tam - elementy ozdobne). 
Góra zrobiona z zestawu tych samych nici bawełnianych, co koronki na dole i wykończona identycznym półokrągłym motywem ozdobnym. Dzięki temu nie ma dodatkowych kolorów i tonacji. Całość na drutach ściegiem tkanym, brzegi wykończone szydełkiem.
Cieszy mnie to, że góra wyszła nieprzezroczysta, bo ja jednak jestem kobieta stanikowa, a tak, to nie ma tematu noszenia jedynie cielistych modeli.
A jeszcze bardziej cieszy mnie kształt dekoltu, jaki udało mi się na oko!!! osiągnąć (do tego stopnia, że zostawiłam sobie zrobioną w trakcie rozpiskę i na wiosnę na sto procent powstanie bluzeczka, cała robiona ściegiem tkanym i z takim właśnie dekoltem).
Zdjęcia całości z ludzką wkładką będą, jak się Wrzosowisko zamoczy, zblokuje i nabierze właściwych kształtów, czyli w przyszłym tygodniu.

***
Teraz podziękowania dla Joanki-z, która obdarowała mnie nagrodą:
I nawet nie wiem, jak mam dziękować za to, co Joanka napisała w uzasadnieniu: "za to, że tworzone przez nią  cuda wydziergane na drutach nie muszą kojarzyć się z babcinym swetrem:" - bardzo, bardzo, bardzo dziękuję.
Co do dodatkowej nominacji dla kota, to pozwolę sobie nie komentować ;). Zamiast tego Mały we własnej poranno-radosnej wersji pościelowej.


Kolejnych 15 blogów pozwolę sobie nie nominować - proponuję po prostu zajrzeć do listy blogów, które namiętnie odwiedzam (pasek po prawej).

A siedem rzeczy o mnie, pewnie jeszcze najlepiej takich, o których nie wiecie, hmmmmmmmm...
1. No to ok, większość nie wie, że mam na imię Agnieszka, a na drugie Jadwiga (i drugie wprawdzie nadano mi po babci od strony taty, ale obecnie używam tej Jadwigi bardziej ku czci przecudownej babci Ślubnego).
2. Moim największym lingwistycznym marzeniem jest nauczenie się hebrajskiego (nie z powodu pochodzenia, ale tak po prostu).
3. Jestem potężnie zakręcona na punkcie wszystkiego, co włoskie. Nawet języka się nauczyłam z okazji tego zakręcenia. A w samochodzie najlepiej słucha mi się płyty Zucchero "Spirito Divino".
4. Jestem autorką dwóch książek (żadna z nich nie dotyczy robótek :)
5. Jestem dyplomowaną wróżką (to nie żart) i wiem, do czego służy Tarot i jak obliczyć, narysować i zinterpretować horoskop.
6. W swoim dzierganym życiu zrobiłam tylko jeden sweterek od początku do końca według opisu (po japońsku zresztą, języka oczywiście nie znam), a dziesiątki innych projektów powstają na oko i z głowy.
7. Iiiiiiiiiiiii... często udaje mi się wygrać ze Ślubnym w Need For Speed ;))))

***
A teraz wieści z Rogu Renifera.
Na antresoli jest już położona podłoga. Przy czym wczoraj góra wyglądała tak, czyli był tam szczytowy moment roboczego bałaganu:
A dziś rano było tak:
Od razu wyjaśniam, że te metalowe kolumny (według mnie kompletnie zbędne, a według innych potrzebne ze względów konstrukcyjnych :) będą zamienione na świecące (ledy plus pleksi) i z metalowej makabry staną się ciekawym elementem wystroju.

Moja gresowa ściana została fotograficznie uwieczniona, ale jest pozabezpieczana do malowania i wygląda niezbyt ciekawie, ale przynajmniej widać, w jakiej tonacji ten gres.

Pokój schowany za folią to nasza sypialnia, która jest najbardziej zaawansowana i wygląda tak:
Pozostałe dwie ściany, te niewidoczne, są białe. I widać tu podłogę jaka będzie w całym mieszkaniu na dole (w zasadzie biała z fakturą drewna).

Łazience też już blisko do końca:
Powyżej widać wnękę na prysznic. A poniżej płytki w zbliżeniu:

I jeszcze dwa zdjęcia bonusowe - nasz przyszły salon i kuchnia zamienione w tej chwili na składzik rzeczy wszelkich (przy czym kocham tą naszą ekipę za porządek, poukładane wszystko jak od linijki):

I oficjalnie, i ostatecznie wiemy, że przeprowadzamy się 15 grudnia (a 16 przyjeżdżają rzeczy nowych właścicieli naszego obecnego mieszkania, skądinąd Włochów polskiego pochodzenia, którzy przeprowadzają się do Polski z Rzymu i niech mi ktoś powie, że moje włoskie zakręcenie nie ma nieoczekiwanych skutków ;)

Update: Ślubny mi zwrócił uwagę, że zapomniałam ucieszyć Was pieśnią, którą mnie morduje dousznie od wczoraj - we Francji to podobno wielki hit obecnie, więc czemu i Was nie porazić Bobem Sinclairem.


środa, 23 listopada 2011

PROVISIONAL CROCHET CAST ON, czyli...

Zostało zgłoszone zapotrzebowanie społeczne "na wczoraj", żeby łopatologicznie wyjaśnić, co to za diabelstwo Provisional Crochet Cast On w przypadku szala Ginkgo. No to proszzzzzzzzzz bardzo.

Podtrzymując jedyną świecką tradycję tego bloga, zaczynamy od zachęcającego zdjęcia kocia zza rogu. Jego zdziwione spojrzenie doskonale oddaje wielkie oczy tych, którzy natrafiają na obcojęzyczny opis początku szala i po chwili mają ochotę tylko i jedynie zadźgać kogoś szydełkiem.

Provisional Crochet Cast On to zaczynanie robótki na szydełkowym łańcuszku. Dlatego potrzebujemy:
- szydełko,
- druty, na których docelowo będziemy robić,
- kawałeczek włóczki do zrobienia szydełkowego łańcuszka, w przypadku tego szala 20 cm będzie akurat,
- nasza docelowa włoczka, z której będziemy robić szal.

Jeśli ktoś nigdy nawet nie próbował zaczynania robótki na szydełkowym łańcuszku, to proponuję pogapienie się TU - pani pokazuje, jak zacząć i co może nawet ważniejsze - pokazuje jak później pruć ten pomocniczy łańcuszek.

Krok 1. 
Łapiemy szydełko i kawałek resztkowej włóczki (te 20 cm).

Krok 2. Robimy tym szydełkiem 5 oczek łańcuszka. Poniżej widok łańcuszka od góry, gdzie widać ładne oczka.

Krok 3. Obracamy łańcuszek górą do dołu, czyli oczka łańcuszka mamy leżące "buzią" do blatu a przed oczami lewą stronę z takimi grzbiecikami. I to te grzbieciki będą nas interesować.

Krok 4. Łapiemy docelową włóczkę i nabieramy na dwóch "grzbiecikach" dwa oczka (grzbiecików widzimy więcej, ale ignorujemy je radośnie). Można to zrobić szydełkiem, żeby było łatwiej.
Teraz dwa nabrane oczka można przełożyć na druty, na których będziemy robić szal.

Krok 5. Robimy 7 rzędów prawych oczek, otrzymując cienką, brzydką tasiemkę. Obracamy sobie taśmę boczkiem (o 90 stopni), tak jak widać na zdjęciu. Tasiemka ta ma trzy ważne punkty na boku - te garbki od lewych oczek, wskazane drugim drutem. W tych garbkach będziemy nabierać kolejne oczka.

Krok 6. Mamy już na drucie dwa oczka kończące brzydką, cienką tasiemkę i one zostają! Nabieramy kolejne trzy oczka w trzech garbach lewych oczek z boku tasiemki. Teraz mamy licząc od prawej strony: dwa oczka z końcówki brzydkiej tasiemki i trzy właśnie nabrane oczka w garbach na boku tasiemki - razem 5.

Krok 7. Prujemy szydełkowy łańcuszek. Jak pamiętacie na tym łańcuszku nabieraliśmy w drugim kroku dwa oczka i jak go teraz sprujemy, to te dwa oczka nam się z powrotem pokażą. Uwaga!!! Prujemy bardzo delikatnie, bez szarpania, żeby tych oczek nie pogubić. Te dwa "żywe" oczka łapiemy na drut jako oczko 6. i 7.
I tak mamy 7 oczek potrzebnych do zaczęcia wzoru ze schematu szala Ginkgo.

Mam nadzieję, że teraz wiadomo. Przepraszam za jakość zdjęć, ale o 21:00 na tej długości geograficznej jest już tylko sztuczne światło.

I tradycyjne zakończenie dla tych, co wytrwali:
Mały mówi dobranoc.

PO MĘSKU WYDZIERGANE

Ślubny miewał zachcianki - rzadko owszem, ale jak już to z fantazją, przytupem i fajerwerkami. Żona grzecznie dziergała. A później zgrzytała uzębieniem z frustracji, bo wyroby leżakowały w szafie. I nie pomagały zapewnienia Ślubnego, że to fajne, że czasem nosi, że lubi. 
Aby zapobiec dantejskim scenom małżeńskim zawarliśmy Pakt o Niedzierganiu - Ślubnemu ciuchów nie tworzę, kupuje sobie sam (z ukontentowaniem, bo lubi grzebanie wśród wieszaków, czasem nawet przywlecze coś dla żony :) Za to ja gotowizny nie nabywam prawie wcale, w zamian wydaję na włóczki, materiały i inne przygwizdy. Tym sposobem obie strony szczęśliwe, niesfrustrowane i bez ofukanych pretensji.

Pakt o Niedzierganiu powoduje, że stosik tworów własnych przynależnych Ślubnemu jest niziutki.

Szaliczki są dwa. W obu przypadkach włóczka wybrana i zakupiona przez Ślubnego. Leżą sobie grzecznie, bo Ślubny zakłada je tylko przy mrozie poniżej -25, o co w Poznaniu trudno. Możliwe, że powinnam dokonać przeniesienia prawa własności :)
Pierwszy to melanż ze sporą zawartością wełny, więc troszkę podgryza, ale za to jest bardzo ciepły.
Drugi to trzy kolory akrylu i zapotrzebowanie Ślubnego, żeby paseczki były podłużne.

Moda na kamizelki w romby łupnęła Ślubnego trzy sezony temu. (Od razu wyjaśniam, że sweterki wywlokłam prosto z garderoby i widać zagięcia po złożeniu, ale zapomniałam wyjąć je wczoraj, żeby się odwisiały.)
Tył oczywiście cały czarny. I uprzedzam, że od tych trzech lat chodzi za mną stworzenie damskiej wersji tych rombów, w radosnej kolorystyce, z dekoltem do pępka i z wcięciami gdzie trzeba.

Pierwszy, ale to absolutnie pierwszy sweter robiony dla Ślubnego miał być sportowy i z kapturem, i wiązany. I tu przyznaję uczciwie był taki okres, że Ślubny z tego wyrobu nie wyłaził, nosił non stop z przerwami na pranie (dobrze, że szybko schło).
Zrobiony z niezniszczalnego akrylu. Prany w pralce i wirowany i nijak nie chce się poddać unicestwieniu.
Iiiii, to był mój pierwszy robiony kaptur... bez wykroju... na oko. 

Sweterek folkowy - coś pośredniego między stylem safari (kolorystyka), a pierwszym odzieniem piastowskim (wygląd całościowy).
Robiony z wełny z domieszką akrylu i wykończony szydełkowymi taśmami z merceryzowanej bawełny (Kupiłam jej wtedy z zapasem, który to zapas mam do tej pory i pojawiał się w wielu moich bluzeczkach z okresu beżowego.)
Góra jest bez żadnego zapięcia czy wiązania.
Wszystkie bawełniane taśmy doszywane na wierzch dzianiny robionej na drutach.
I ten sweter chyba sobie "pożyczę na wieczne nieoddanie". Będę miała piastowsko-grungowe swetrzysko do jeansów.

I czas na finał. Jak się kończy nieopatrzne pokazanie Ślubnemu sweterka z ówcześnie obowiązującej kolekcji Calvina Kleina? Marudzeniem: zrób mi taki.
Miał być ciemny melanż i faktura żeberek na całości.
I jeszcze zbliżenie wzoru w żeberka.
Sweter jest wrednie motywujący do trzymania idealnej sylwetki, bo jakikolwiek brzuszek zostaje od razu uwydatniony :) I w końcu się wyjaśniło, z resztek z jakiego projektu robiłam znacznie później swój sweterek bez polotu.

I nie, nie zarzekam się, że już nigdy przenigdy nie będę robiła nic dla Ślubnego. Z chęcią na przykład bym coś męskiego uszyła, ale znalezienie wykroju na coś fajnego dla faceta graniczy z cudem. Ślubny skomentował ostatni numer Burdy z zamierzoną złośliwością - wykrój na ubranko dla psa jest, a mody męskiej żadnej. I poprał pomysł jakiegoś mężczyzny, którego korespondencję z Burdą opublikowano, a który to uskarżał się na to samo - dziewczynę ma szyjącą i w imieniu obojga grzecznie prosi o niepomijanie propozycji dla facetów.

poniedziałek, 21 listopada 2011

952 KORALIKI

Weekend upłynął nam pod hasłem: "Szaleństwo na Rogu Renifera". Krótkie podsumowanie jest bardziej niż pozytywne:
- wywieźliśmy wszystkie książki!!! (i tu mała dygresja - wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że nie mam nic, ale to kompletnie nic papierowego do czytania w łóżku, z rozpaczą w oczach przekopałam całe mieszkanie i przy łóżku, na półce po stronie Ślubnego znalazłam coś o motoryzacji; papier jest, literki są, od biedy się nada, choć miałam już wizję czytania książeczek z instrukcjami obsługi);
- kupiliśmy nowy komplet garnków (bo zmieniamy kuchenkę na indukcyjną) i nową zastawę stołową (dopasowaną kolorystycznie do kuchni) i takie fajne zestawy do wieszania zasłon na metalowych żyłkach (zamiast tradycyjnych karniszy, za którymi nie przepadam) - wszystko nabyte w Ikei, więcej zakupów tam nie planujemy, więc w grudniu nie będę zmuszona do przedzierania się przez dzikie, świątecznie obłąkane tłumy;
- w ciągu weekendu (taaaak, pracowali w piątek, sobotę i niedzielę) ekipa wykończeniowa położyła wszystkie płytki w łazience, położyła całe podłogi z płytek (łazienka, kuchnia, przedpokój) i... płyty z gresu na ścianie w przedpokoju i ta przedpokojowa ściana wprawiła mnie w zachwyt i stałam tam sobie wśród drabin, kartonów i innego bałaganu i miziałam ten gres z lubością; i przy okazji po raz kolejny doszłam do wniosku, że ja kocham tych naszych fachowców - naprawdę! jak na razie są genialni, myślący, pracowici jak mróweczki, samodzielni, a do tego mają poczucie humoru;
- uporaliśmy się z wyborem ostatnich brakujących lamp do kuchni i salonu (mają być cztery takie same) - to, co wybraliśmy jest... jakby to określić, niepokojąco awangardowe, ale co tam, zaryzykujemy.
- Ślubny pobił wczoraj rekord w szybkości sprzedawania samochodu; poprzednio sprzedał samochód w trzy dni od momentu wystawienia oferty, a wczoraj zajęło mu to 5 MINUT!!!!!; tym samym pożegnałam się dziś rano z Batmobilem, ale po przeprowadzce posiadanie dwóch samochodów straci jakikolwiek sens, a zostawianie go dla mojej fanaberii jest jednak zbyt kosztowną zabawą (choć sądziłam, że sobie jeszcze jakieś dwa tygodnie pojeżdżę, zanim się sprzeda... no cóż);
- i zrobiliśmy jeszcze jakieś milion drobnych rzeczy dokoła-rogowo-reniferowych i oficjalnie mogę uznać miniony weekend za wyjątkowo udany.

I jeszcze uroczy załącznik, związany poniekąd z przeprowadzką. Dziś rano chciałam zapakować Ślubnemu czasopisma do wywiezienia do firmy. Postawiłam sobie kartonik, sięgnęłam po naręcze makulatury i... już nie miałam jej gdzie włożyć, bo Mały dokonał błyskawicznego zasiedlenia.
I nie było siły, bo kocio jest uzależniony od kartoników wszelakich, a na dodatek Ślubny skarcił mnie za chęć dokonania nieuzasadnionej eksmisji i musiałam zapakować czasopisma do plastikowego koszyka. 

Jedyne małe "ale" dotyczące minionego weekendu, to fakt, że nie udało mi się zbyt wiele wyrękodzielić. Wydłużyła się jedynie tkana góra do Wrzosowiska. Robiona jest od dołu pleców w kierunku dołu przodu. Kształt dekoltu powstawał na oko, ale po przymiarce na denatce wydaje się, że jest ok. Druga część będzie znacznie szybsza do wydziergania, bo muszę po prostu odtworzyć każdy rządek zgodnie ze stworzonym zapisem, ale nie będzie już ciągłego przymierzania, liczenia oczek i kombinowania nad kształtem.

A teraz do rzeczy, czyli do szalika z 952 koralikami. 
Został zrobiony chyba trzy sezony temu i od tamtej pory doskonale sprawdza się jesienią i wiosną.
Robiony na szydełku z białej bawełny, a kolorowe paseczki powstały ze zwykłych bawełnianych nici maszynowych w kolorze wrzosowym. Najważniejszym dodatkiem są jednak półprzezroczyste koraliki w odcieniu fioletu, które to koraliki zostały własnoręcznie odprute przez Mamusię Moją Rodzoną od nabytych przez nią kapci domowych produkcji chińskiej i przesłane córce w celu sensownego spożytkowania. 
Szalik powstawał między innymi w pociągu na trasie Poznań - Warszawa i z powrotem. Pani konduktor zaniechała wykonywania obowiązków służbowych na dość długo, bo siedziała sobie obok i z entuzjazmem patrzyła, jak się wrabia koraliki w szydełkowe wyroby. 

I uświadomiłam sobie, że do tej pory nie pokazałam Wam nic, co zrobiłam dla Ślubnego. To karygodne zaniedbanie nadrobię przy okazji następnego wpisu, a tymczasem lecę pakować gry komputerowe Ślubnego, które wyjeżdżają jako następne.

piątek, 18 listopada 2011

MATERIAŁ TKANY NA DRUTACH

Trzeba było w końcu zdecydować, co zrobić z górą Wrzosowiska i rozstrzygnąć, czy ma być pudrowy róż czy mieniące się fiolety. Wasze podpowiedzi rozłożyły się w zasadzie na pół. Mój poziom zdecydowania leciał z każdym dniem na łeb na szyję... A skoro nie mogłam się zdecydować ani na rybki, ani na akwarium, to znalazło się trzecie wyjście (Magdor powinna poczuć się usatysfakcjonowana) - zrobię sobie tkaninę sama, wykorzystując bawełnianą fioletową nitkę, z której jest koronka na dole. 

Nie po raz pierwszy wykorzystałam wzorek nazywany TKANYM (widziałam też nazwę LNIANY, ale zostańmy przy tej popularniejszej). Wcześniej pojawiła się tyrolska bluzeczka z rękawami robionymi tym wzorem. Poniżej powstający tył Wrzosowiska.
Lewa strona też wygląda ciekawie, bo jest bardzo przestrzenna.

Poniżej opis wzoru (także w wersji łopatologiczno-fotograficznej :)

--------------------------------------------------------------------------------------------
Tkany wzorek ma swoją łatwiejszą wersję - WZÓR PÓŁTKANY i od niego zaczniemy.
Nabieramy parzystą liczbę oczek.
1. rz. - wszystkie oczka prawe
2. rz. - wszystkie oczka lewe
3. rz. - oczko brzegowe, *oczko prawe, oczko przełożone bez przerabiania nitka z przodu roboty*, oczko brzegowe (powtarzamy od * do *)
4. rz. - oczka lewe
5. rz. - oczko brzegowe, *oczko przełożone bez przerabiania nitka z przodu roboty, oczko prawe*, oczko brzegowe (powtarzamy od * do *)
6. rz. i wszystkie rzędy parzyste - oczka lewe
Powtarzamy rzędy od 3. do 6. 

Rozrysowując to na schemacie, widać, że oczka przekładane bez przerabiania z nitką z przodu robótki, pojawiają się w rzędach nieparzystych naprzemiennie.

I jeszcze raz ten sam opis wzoru półtkanego wersji dla początkujących.
1. Nabieramy oczka pamiętając, że ich liczba ma być parzysta,
2. Przerabiamy pierwszy rządek samymi prawymi i drugi rządek samymi lewymi. Te dwa rzędy to baza do zrobienia wzoru półtkanego. Mamy takie cudo na drutach.
3. W trzecim rzędzie zaczynamy wzorek. Pierwsze oczko (nazywane inteligentnie brzegowym) przerabiamy na prawo. A później robimy: jedno oczko na prawo, drugie oczko przekładamy na prawy drut bez przerabiania, a nitkę zostawiany przed robótką (żeby była widoczna po prawej stronie robótki), czyli tak (na zdjęciu oczko jest już przełożone):
I znowu prawe, przełożone, prawe, przełożone, aż dotrzemy do końca. Ostatnie oczko (taaaak, brzegowe) przerabiamy na prawo.
4. Obracamy robótkę na lewą stronę i czwarty rządek robimy samymi lewymi. Mamy teraz cztery rzędy i wygląda to tak:
5. Piąty rząd zaczynamy od oczka brzegowego przerobionego na prawo, a później przekładamy oczko na prawy drut bez przerabiania, zostawiając nitkę z przodu, kolejne oczko robimy na prawo i powtarzamy te dwa: przełożone, prawe, przełożone, prawe i tak do ostatniego oczka - brzegowego przerobionego na prawo.
6. Szósty rząd - same lewe.
7. Kolejne rzędy robimy powtarzając kroki 3, 4, 5 i 6.
Powstaje coś takiego:

-------------------------------------------------------------------------------------------------
A teraz wersja bardziej zakręcona, czyli WZOREK TKANY. Różni się tym, że parzyste rzędy nie są relaksacyjne i robione lewymi. We wzorku tkanym w rzędach parzystych też się tka.
Nabieramy parzystą liczbę oczek.
1. rz. - wszystkie oczka prawe
2. rz. - wszystkie oczka lewe
3. rz. - oczko brzegowe, *oczko prawe, oczko przełożone bez przerabiania nitka z przodu roboty*, oczko brzegowe (powtarzamy od * do *)
4. rz. - oczka brzegowe, *oczko lewe, oczko przełożone bez przerabiania nitka z tyłu roboty*, oczko brzegowe (powtarzamy od * do *)
Powtarzamy rzędy 3. i 4.

Po rozrysowaniu na schemacie widać, że przekładane nitki pojawiają się w każdym rzędzie, na zmianę.
 
I opis wzoru tkanego dla początkujących.
1. Nabieramy oczka pamiętając, że ich liczba ma być parzysta,
2. Przerabiamy pierwszy rządek samymi prawymi i drugi rządek samymi lewymi. Te dwa rzędy to baza do zrobienia wzoru półtkanego. Mamy takie cudo na drutach.
 3. W trzecim rzędzie zaczynamy wzorek. Pierwsze oczko (nazywane inteligentnie brzegowym) przerabiamy na prawo. A później robimy: jedno oczko na prawo, drugie oczko przekładamy na prawy drut bez przerabiania, a nitkę zostawiany przed robótką (żeby była widoczna po prawej stronie robótki), czyli tak (na zdjęciu oczko jest już przełożone):
Do tego momentu wzorek tkany robiony jest tak samo jak półtkany. Ale w czwartym rzędzie zaczynamy szaleć.
4. Czwarty rząd zaczynamy oczkiem brzegowym robionym na prawo, a później powtarzamy sekwencję: oczko lewe, oczko przełożone na prawy drut bez przerabiania nitka prowadzona za robótką, lewe, przełożone nitka za robótką, lewe, przełożone i tak do końca, czyli oczka ostatniego brzegowego przerobionego na prawo.
W tym rzędzie nitka jest prowadzona za robótką, czyli tak (drut jest już wbity do przełożenia, a nitka jest z tyłu, za całym drutowym żelastwem):
Robimy na lewej stronie, więc zostawiając nitkę za robótką, mamy ją ostatecznie na odpowiedniej, prawej stronie.
5. Powtarzamy kroki 3. i 4. i dostajemy taki wzorek:
----------------------------------------------------------------------------------------------
Uwagi dodatkowe:
- wzorek jest nitkożerny;
- robi się toto powoli, szczególnie pełen wzór tkany, bo co drugie oczko przekładamy, nie ma żadnej płynności robienia;
- trzeba bardzo pilnować napięcia nitki przy przekładaniu oczek bez przerabiania, żeby nam te niteczki nie wisiały przed oczkami;

Ciekawostka:
Wykorzystując oczka prawe i wzorek tkany można szybko zrobić idealną falbankę. 
Robimy tyle rzędów prawymi, żeby otrzymać pożądaną szerokość falbany, a następnie zaczynamy robić wzór tkany (można nawet zmienić druty na mniejsze, to efekt ściągnięcia będzie jeszcze bardziej widoczny) i wzorem tkanym robimy 6-8 rzędów. Otrzymujemy takie cudo:

A jeśli chcecie zobaczyć, jakie cuda można wyczarować tym wzorem przy użyciu kolorowych nitek, to zapraszam do koleżanek Rosjanek - Knitting Club.
----------------------------------------------------------------------------------------------

Teraz z innej beczki. Zaliczyłam wczoraj rano typowy atak paniki: świat się wali, same problemy, banku nienawidzę, nowe mieszkanie robi się za wolno i w ogóle pozostaje mi tylko wleźć pod biurko, przytulić się do kaloryfera i udawać, że mnie nie ma. Ślubny stanął na wysokości zadania, dokonał przytulenia w wersji żebra-łamiącej, odmówił znalezienia lekarza, który na najbliższy miesiąc wprowadzi mnie w stan śpiączki farmakologicznej i na koniec zaordynował: "Zajmij się czymś. Uszyj coś." 
Wykrój na Chińską Poranną Bezsenność nie był gotowy, więc trzeba było coś na szybko. Powstał korpusik do od dawna planowanej białej bluzeczki.
W wersji wyciągniętej prosto spod stopki wygląda tak i zwróćcie uwagę na linię dekoltu, cudo.
Rękawy i dół będą białe koronkowe. Dekolt też wykończony biała koronką. 
Powstało toto na podstawie wykroju kamizelki z wiekowej Burdy 7/1996 (model 103). Tylko u mnie przód jest cięty jako całość, bez zapięcia.
Materiał znacie, to resztki elastycznej bawełny, z której powstały Destrukcyjne Falbany (jej elastyczność pozwoliła na wyrzucenie zapięcia, bo rozciąga się na tyle, że można to wciągnąć przez głowę bez żadnych problemów, a koronki dołu doszyję elastyczną nitką, żeby nie okazało się, że szew zwykła nitką nie pozwala przeciągnąć tego przez biust).
I Ślubny miał rację, panika zniknęła, jak tylko wyciągnęłam materiał. O dodatkowej płynnej kuracji wieczornej nie będę pisać, bo może dzieci czytają, a szerzenie uzależnień nie jest dobrze widziane.

Był tutorial? Był! Kot na początek, na zachętę był? Nie było! Za to teraz będzie.
Oto Mały z ulubioną zabawką, czyli zużytymi fragmentami klejącej rolki do czyszczenia ubrań. Im bardziej się klei, tym lepiej. 
Poluje się na to.
Nosi się w zębach.
I nie odpuszcza, dopóki nie odniesie się pełnego zwycięstwa.