Przenosiny

wtorek, 28 lutego 2012

AKCJA OKIENNA ZAKOŃCZONA

W sumie to przeważyło zdanie Ślubnego - tkaniny okienne zostają. Moje zdanie? Moje zdanie jest takie, że dobra żona przytakuje mężowi we wszystkich sprawach, o które nie ma co kruszyć kopii. Bo ja się z tkaninami oswoiłam, ale nie zapałałam do nich niczym szczególnym. 
Nie zmienia to faktu, że od niedzieli trwała akcja obszywania nieumiarkowanej ilości metrów bieżących. I po pierwsze i najważniejsze - po raz kolejny okazało się, że mam maszynę "wszystkoszyjącą". Moja Łucznikowa Zosia Samosia poradziła sobie z cienkim śliskim materiałem śpiewająco. Nie przepuściła ani szwu.


W niedzielę udało mi się zrobić cztery sztuki okienne do sypialni. W poniedziałek - salon, sztuk pięć. A dzisiaj - mimo walki z Małym - dwie do pokoju Mamy.


A czemu "mimo walki z Małym"? Po pierwsze nasze kocio kochane wczoraj umyło się na mordce nieco zbyt intensywnie i zatarło sobie prawe oko. I to tak porządnie. Czyli nie doprowadził się do etapu "pirata", z półprzymkniętym okiem, tylko zrobił z siebie kompletnego "ślepca". Próba obejrzenia ślepia kończyła się walką wręcz i ucieczką, gdzie pieprz rośnie. Ale przecież to nie mój pierwszy rok z kotem ani nie mój pierwszy kot. Trzeba sposobu. Wzięłam Małego do łazienki, wyjęłam lusterko i... na widok zajączków Małemu oczy otworzyły się szeroko i bezproblemowo. Obejrzałam, co miałam obejrzeć. Stwierdziłam, że ciąganie go do weterynarza to może jednak przesada i trzeba poczekać, aż się samo uspokoi. Ale obolały i półślepy Mały przespał cały wieczór i całą noc, a dzisiaj w dzień... szaleństwo kompletne - oko otwieram, nie śpię, ganiam, domagam się zajmowania i machania sznureczkiem i "nie waż się mnie, babo, zostawić choć na sekundę". Czyli o szyciu czegokolwiek mogłam zapomnieć, bo jak szycie - to na antresoli, a na antresolę Mały nadal nie wchodzi. Dlatego do maszyny siadłam dopiero koło 16:00, kiedy Mały padł martwym bykiem na środku placu zabaw, ale zrobiłam, skończyłam, są.


I oprócz maszyny powinnam też pochwalić Generator Pary - zwykłym żelazkiem bałabym się nawet tej sztucznej cienizny dotknąć, a parowo prasowało się genialnie i szybko, nawet te najgorsze zagniecenia "fabryczne z beli" schodziły po jednym pociągnięciu.


Na okna w salonie mam pomysł alternatywny... ale na razie sama nie jestem pewna, co z tego może wyjść. Jak poeksperymentuję i będzie co pokazać, to się będę chwalić, żem genialna albo żalić, że "wzięło i nie wyszło, jak chciałam".

Po raz kolejny pobłogosławiłam w duchu Ślubnego za zaprojektowanie Kącika Szalonej Rękodzielniczki. Mogłam sobie przez trzy doby zostawiać cały bałagan, rozstawioną maszynę, deskę do prasowania i przede wszystkim kłębiące się wszędzie metry pociętej tkaniny i nikomu to nie przeszkadzało.

Teraz będzie spowiedź, wyznanie, jak zwał, tak zwał - "Trzepnięta jestem!". Leży rozgrzebana ruda bluzeczka? Leży? Leży robiący się Serduszkowy Pozytyw, czyli biały szal? Leży. Leżą kłębki na pasiaste Ponownie Wisi Mi, Jak Się Układa? Leżą. 
Tu są trzy wielkie kropki . . .   a ja tymczasem doszłam do wniosku, że natychmiast muszę sobie zrobić błękitną spódnicę na szydełku wzorowaną na tej przerobionej z łowickiej zapaski. A jeszcze szybciej powinnam uszyć halkę petticoat z pozostałej czarnej tkaniny, która nie zawisła w oknach, ale robiła za wdowi welon na mnie.

Taaaaak... szaleństwo me wydaje się kompletnie nieuleczalne. To może ja sobie naleję wina. Wypiję za to, że bank dzisiaj przysłał małe niepozorne pisemko, w którym obniżył nam ratę kredytu (uffff) i za to, że euro takie grzeczne i nadal spada (uff, uff) oraz za to, że nasza sofa na antresolę wyjechała od producenta i powinna być jutro w Poznaniu  i jeszcze za parę innych drobiazgów. A przy okazji zastanowię się, jak ja mam to zaplanowane robótkowe Eldorado ogarnąć.

niedziela, 26 lutego 2012

UTALENTOWANY PAN RIPLEJ

To już.
Proszę szanownej widowni, oto Pan Riplej w bliskim kontakcie z Denatką.

Skończony wczoraj, a w zasadzie dziś (po była 1:00 w nocy). Do szybkiego przyrostu robótki przyczynił się fakt, że jestem sierotka boża i przegapiłam zupełnie fakt, że zaczęto emitować Project Runway All Stars. Ocknięcie się wczoraj rano zaowocowało ośmioma odcinkami do nadrobienia. A przy okazji nadrabiania był też czas na robienie.

O przyjemności robienia już pisałam, nie będę popełniać autoplagiatu. W tej chwili poprzednia Ruda chusta i tęczowy Pan Riplej są dokładnie tego samego rozmiaru.

Ale Pan Riplej nie został poddany torturom podtopienia i wyciągania kołem... to znaczy drutem do blokowania. Wprawdzie nie mam zamiaru wyciągać tej chusty jakoś bardzo, ale zawsze troszkę się rozrośnie po praniu i suszeniu.

I jeszcze, dla samej przyjemności patrzenia na ten tęczowo-psychodeliczny oczopląs, zbliżenie na białe bąble.

W tej samej przesyłce co tęczowa "trudna do opisania włóczka" były też cztery motki włóczki tego samego producenta: trzy zielono-białe i jeden brązowo-biały motek Divy. Wcześniej robiłam z tej samej włóczki sweterek, który można nazwać... Wisi Mi, Jak Się Układa. Czyli długi sweter przez głowę, długie rękawy, wszystko proste i nie przy ciele. Taki ciuch, co to można się w nim przespać i niewiele to zmieni w jego wyglądzie. Włóczka jest skrzypiąca przy robieniu i w dotyku jakby lekko watowata, ale miękka i nie drapiąca. Ma jednak trzy poważne zalety: jest bardzo ciepła, niewiarygodnie lekka i po praniu w pralce sweter wyjmuje się prawie suchy i po pół godzinie można go wciągnąć na siebie i wyjść. Taka kombinacja doskonale sprawdza się przy wyjazdach.
Ten poprzedni sweterek był rudo-pomarańczowo-biały (zdjęcia będą przy okazji) i zostało z niego trochę włóczki, z której była zrobiona niewielka chusta. Obecnie chusta została spruta i w połączeniu z nowo przysłanymi motkami zostanie przerobiona na drugi sweter Ponownie Wisi Mi, Jak Się Układa. Tym razem w paski (coś w paski chodziło za mną od dobrego roku, no to akurat dobrze się składa, będą kolorowe przekładańce).

Na razie jednak wróciłam do robienia Białej Niespodzianki i jak się wiele osób słusznie domyśliło o będzie szal, ale nie jakiś tam szal, tylko biała wersja Serduszkowego Czarnego Negatywu, czyli Serduszkowy Pozytyw.

Ogłoszenie parafialne - materia okienna została wizualnie oswojona. Ona już się na mnie nie rzuca, a ja na nią nie warczę. Dlatego oddalę się teraz i zajmę się szyciem tych tkanin okiennych na gotowo. A Was zostawiam z Małym w wersji:
- Słoneczny Patrol

- Istota Myśląca:

- oraz Obiekt Patrzący Ku Górze:

Miłej niedzieli Wam życzę i żeby Wam ktoś obiad ugotował... bo na Rogu Renifera Ślubny dziś zakasał rękawy i zrobił roladki z kurczaka z szynką wędzoną i suszonymi pomidorami. Pełen wypas.

piątek, 24 lutego 2012

JESTEM WSTRZĄŚNIĘTA, ALE CZY ZMIESZANA???

Włóczka "w trudnych do opisania" kolorach dotarła wczoraj.
Teraz rozumiem, czemu Rodzona Moja Jedyna miała problem z określeniem mieszanki kolorystycznej. Bo mieszanka jest... piorunująca.
Po pierwszym rzucie oka poczułam się porządnie wstrząśnięta.

W motkach wygląda to tak:

Oczywiście wszystkie pozostałe robótki poszły w kąt. Fotografia poglądowa poniżej :) W kąt, a raczej w bardzo głębokie zapomnienie poszła też Bardzo Ważna Rzecz Do Napisania Na Wczoraj, od której stworzenia zależy zasilenie konta kwotami z więcej niż trzema zerami. Ale priorytety jakieś trzeba mieć! Bardzo Ważną Rzecz napisałam dzisiaj bladym świtem. Nastrój miałam odpowiedni do pisania takich smętnych tworów-potworów po nocy spędzonej na zastanawianiu się, czy można bezkarnie udusić bawiącego się w najlepsze kota, który uznał, że polowanie i zagryzanie wielkiej szeleszczącej zabawki przez całą noc to czynność konieczna. Ślubny nie spał prawie wcale, ja miałam z Morfeuszem kontakt bardzo przerywany. Przy czym teraz Ślubny zasypia na biurku w firmie. Ja snuję się po metrach kwadratowych i wyglądam i czuję się jak anemik po honorowym oddaniu krwi, a Mały... Mały śpi w najlepsze. Przecież miało kocio taaaaaaaaką ciężką noc... 


Na drutach pojawił się "Utalentowany Pan Riplej", który po wczorajszym wieczorze wyglądał tak:

Wiecie, jakie mam wrażenie? Jakbym robiła tęczę zrobioną z puchu. Aż się człowiek uśmiecha do tych zwariowanych kolorów i tej idealnej do miziania robótki.
Chyba nikogo nie dziwi, że przy takiej włóczce chusta robiona samymi prawymi (ruda była robiona dokładnie tak samo).

A do robienia tego szaleństwa słucham sobie bardzo adekwatnej pozycji zagranicznej literatury klasycznej - szalonego Don Kichota. Doskonały akompaniament do tej zwariowanej robótki.

Aaaa i Arachne pytała, co to za włóczka. Proszę bardzo etykieta w pełnej zielonej krasie. Oznaczenia koloru nie ma żadnego, może było na jakimś opakowaniu zbiorczym, ale na samej etykiecie nie ma.

To ja może pójdę zrobić sobie hmmmmmmnastą kawę i zacznę się zbierać w sobie, bo do 18:00 muszę po pierwsze przypominać człowieka przystosowanego społecznie do kontaktów z innymi jednostkami ludzkimi, a po drugie - wykrzesać z siebie jakieś zasoby głęboko pogrzebanego pod niedospaniem intelektu, żeby przez dwie godziny wykazać się zawodowo. O 20:00 będę mogła przestać musieć i albo padnę i zasnę w przedpokoju, tuż po zamknięciu drzwi za wychodzącymi, albo siądę sobie grzecznie i cichutko w kąciku i podziergam Utalentowanego Pana Ripleja.

środa, 22 lutego 2012

REPLAY BĘDZIE, HURRRRA

Nieco ponad rok temu, w ramach prezentu gwiazdkowego dostałam najmilszą włóczkę, jaką kiedykolwiek miałam w łapach i powstała z niej przytulaśna , wielgachna chusta - oooo, ta:

Uwaga - wspomnienie sentymentalne - chustę robiłam, jednocześnie oglądając Top Gear i próbę odtworzenia drogi, którą przebyli Trzej Królowie (samochód Hamstera w czasie tamtej wyprawy... to trzeba zobaczyć).

Chusta, za pośrednictwem cudu telefonii, została opisana Rodzicielce (czyli włóczko-dawcy), a nieco później zawleczona nawet do domu rodzinnego i pozwoliłam trochę pomiziać, ale bez przyzwyczajania się.
Rodzicielka Moja Jedyna doszła do wniosku, że popełniła błąd strategiczny i od razu nie nabyła większej ilości przytulaśnej włóczki. Zaczęła polowanie na włóczkę na replay. Udało się w poniedziałek. Kolor jest inny - podobno bardziej zwariowany. Włóczka wędruje już Pocztą Polską Powolną na Róg Renifera i w weekend zapowiadam Wielkie Robienie Replaya (dla niecierpliwych - zdjęcia włóczki postaram się zaprezentować jeszcze w piątek).
Przy czym nastąpi Tradycyjna Międzypokoleniowa Wymiana Mienia - już istniejąca chusta w kolorach jesieni powędruje do Rodzicielki, a szaleństwo kolorystyczne zostanie u mnie.

***
Uwaga zmiana beczki! O tym, że pościel miewa u mnie drugie życie, to już wiecie. Przerabiam ją na fartuszki (czyli niezbędny dodatek odzieżowy każdej porządnej pani domu) lub robię z niej bizantyjskie falbanki do spódnicy
Po przeprowadzce i zupełnej zmianie kolorystyki sypialni wymieniona została też pościel. A poprzednie komplety częściowo odłożyłam jako komplety gościnne, ale... powstał mały dylemat, co zrobić z moją ulubioną, jedyną w swoim rodzaju, spraną, "muszę-ją-zostawić" pościelą z motywem... a z resztą sami zobaczcie:

Ten domniemany autoportret pędzla Leonarda jest na obu stronach poszewki na kołdrę, a poszewka na poduszkę wygląda tak:

Nie wyrzucę, bo to moje ulubione. Poza tym materiał to porządna bawełna i jest w niezłym stanie, tylko kolory się zrobiły bardziej pastelowe po wielokrotnym praniu.
Coś należy z tego uszyć. Wyzwaniem jest uszycie czegoś, co z jednej strony to popiersie nadal będzie eksponować i pozwoli rozpoznać, a z drugiej, żeby ten wielki łeb jednak nie straszył... mam pewien pomysł, ale może Wam też coś przyjdzie do głowy.

***
Oczywiście poszewka rozłożona na podłodze zadziałała bez pudła i Mały musiał...

... przynajmniej spróbować wleźć pod spód.

I skoro już o kociu mowa, to jeszcze zdjęcie w standardowej pozie - zmęczyłem się, posiedzę sobie.

Jak widać Lotniskowiec w salonie to jedno z ulubionych miejsc leżakowania (teraz też się czworonóg wyleguje obok... w sumie teraz to cała rodzina, plus kot zalega na jednej sofie :).

***
Uwaga zmiana beczki! Kawę pijemy... ziarnistą... o smaku czekolady z chili... Ślubny zaparzył w kawiarce, czyli szatan wyszedł nie do opisania. Po pierwszym łyku zionięcie ogniem z pyska stało się nagle bardzo realne. Po dolaniu mleka i posłodzeniu nadal mam wrażenie, że wypala mi to cały przewód pokarmowy. Dobre, mniam... Kupiliśmy też kawę o smaku czekolady z pomarańczą, ale to już na pewno nie będzie trunek pożarniczy.

***
Uwaga zmiana beczki! - Powinnam zacząć od znanego cytatu, acz z nieco innym zakończeniem: "Nie mam żalu do nikogo, jeno do Ciebie, Agato... Meble". Nie chwaliłam się, bo na samą myśl podnosi mi się poziom tego hormonu, co to odpowiada za zalewającą z wściekłości krew - salon Agata Meble zafundował nam Odyseję Sofową?... Sofianą?... z Sofą!  
Sofy zostały zamówione 27 grudnia. Dojechała sofa do salonu... Dojechało nieco później zamówione łóżko... Sofa do Mamy czeka w magazynie od grudnia (bo transport jest zaplanowany z sofą na antresolę), a sofa na antresolę... postaram się pominąć wyrażenia nieparlamentarne, ale może mnie ponieść. 
Najpierw sklep nas poinformował, że producent owszem sprawnie i szybko wyprodukował sofę dla nas, ale nie popisał się w obszarze porządnego pakowania i sofa w czasie transportu zamokła. Sklep zdecydował o natychmiastowym odesłaniu zmokłej sofy do producenta, słusznie całkiem. Producent po raz drugi wziął się w garść i wyprodukował dla nas sofę, ale tym razem nie popisał się w obszarze rozróżniania strony lewej i prawej i sofa owszem przyjechała, ale w złą stronę (oparcie nie po lewej, a po prawej). Sklep sofę odesłał... producent ma ponownie wziąć się w garść i wyprodukować dla nas sofę, trzecią, w dobrą stronę, zapakować ją porządnie, materiału i koloru nie pomylić, a my czekamy. 
Salon Agata Meble udaje, że oni są średnio odpowiedzialni, bo oni są "tylko pośrednikami". Dodzwonienie się do działu reklamacji graniczy z cudem - Ślubny coś o tym wie. Konkretnej informacji o tym, kiedy sofa dotrze do magazynu sklepu, nie posiada nikt. Co nam zostało? Rąk opadanie. Dialogów na cztery nogi z pracownicą działu reklamacji prowadzenie. Na cud liczenie. Jaki jest święty od cudów?
A najbardziej mnie denerwuje, że ta sofa ma wylądować na antresoli. Trzeba ją tam wtargać na plecach przemiłych panów od transportu i z tego powodu cały czas nie zdjęliśmy folii i zabezpieczeń ze schodów, żeby się stopnie w czasie tego targania ciężkiego mebla na pięterko nie uszkodziły. A ta folia mnie... mierzi, wkurza znaczy się, maksymalnie. Tu następuje zgrzyt zębem przepotworny, kurtyna opada.

***
I jeszcze scenka rodzajowa. Ona i On (czyli Ja i Ślubny) w czasie peregrynacji po urzędach i bankach w związku ze zmianą miejsca zameldowania i wymianą dowodów osobistych (swoją drogą, jak jeszcze jeden urzędnik zacznie chichotać po przeczytaniu nowego miejsca zameldowania, to zacznę im robić zdjęcia w stanie największego rozradowania i "zębówsuszenia"). 
A zatem Ona i On podjeżdżają samochodem pod Urząd Starostwa Powiatowego. Zamiast zwyczajowej tragedii parkingowej zastają niepokojącą pustkę.
   On: Alarm bombowy był, czy co?
   Ona (pozbawiona możliwości sensownego myślenia w obliczu niezwyklej sytuacji): Dziwne to.
On i Ona wysiadają i podążają w kierunku głównego wejścia. Pustki na parkingu szybko stają się "oczywistą oczywistością" - już po godzinach urzędowania i wszyscy oddalili się w swoich pojazdach w zorganizowanym pośpiechu.
Pod wejściem głównym pojawia się przedstawiciel władzy mundurowej, w pełnym rynsztunku, jakby się wybierał pacyfikować kibiców zaprzyjaźnionych drużyn. 
   Przedstawiciel w rynsztunku (z właściwą służbom mundurowym przyganą): A to co? Zamknięte już?
   On i Ona (zgodnie kiwając głowami): Zamknięte.
   Przedstawiciel w rynsztunku: Ale dopiero piętnasta jest!
Morał -  nawet policję, którą z zasady nic nie powinno dziwić, wprawiło w wielkie zadziwienie, że 15:00 oznacza koniec godzin urzędowania. A co mówić o nas. 
Skutek - nadal posiadamy prawa jazdy z poprzednim adresem. Się w końcu załatwi, kiedyś.

niedziela, 19 lutego 2012

RAZ, DWA, TRZY, TEST FIRANKI

Niechętna byłam. Zapierałam się zadnimi łapami. Prychałam i udawałam niepełnosprawną manualnie... Nic to nie dało. Ślubny uparł się, że trzeba zakupioną hurtem materię powiesić w oknach. Pożyć sobie z materią zwisającą. Pooglądać przy świetle sztucznym i naturalnym. Poprzyzwyczajać się do zwiewności naokiennej. I ok, nie muszę od razu na gotowo. Nie muszę szyć, mogę sobie estetycznie fastrygować. Ma być komplet testowy.
No to zrobiłam. Ze względu na to, że materiał się nie strzępi, to nawet w tym momencie nie podszywałam brzegów. I tak trzeba będzie materię zdjąć w czwartek, bo na piątek jest zaplanowane wielkie mycie okien (o ile pogoda pozwoli). Wtedy, jeśli zapadnie decyzja, że toto zostaje, to podszyję na gotowo.
Ślubny zażyczył też sobie przetestowania, podobno bardzo modnej ostatnio, wersji z tkaniną wdzięcznie układającą się na podłodze. Ok, niech mu będzie. Za tydzień podejmiemy decyzję, czy zostaną w wersji maxi zbieracza kurzu, czy będziemy je jednak skracać.
I tym sposobem sypialnia wygląda od wczorajszego wieczoru tak:

 



 

Ja na razie opinii na temat zwisów okiennych nie mam. Rzeczywiście muszę sobie z nimi pożyć. Dobrze rokuje to, że wczoraj wieczorem była wersja "po moim radosnym trupie", a dzisiaj rano jest "może, ewentualnie". Fajne jest w tej tkaninie to, że jest tak delikatna i lekka, że żyje i rusza się przy najlżejszym ruchu powietrza. 

***
Czas na zaległości, czyli czarno-srebrny szal. Robótka ekspresowa, bo część główna to same prawe, a trochę więcej uwagi wymagały ozdobne wykończenia brzegów.

I jeszcze zbliżenie na bardzo ażurowy brzeg:

Całość robiona z bawełny - część główna z merceryzowanej bawełny z dodatkiem srebrnej nitki, brzegi to matowa nitka bawełniana. Wszystko na drutach 3.75.

I przy okazji szala będzie z "innej, książkowej beczki". To, że lubię wszystko, co napisze Haruki Murakami, to ja wiedziałam od dawna. Nawet jego książka o bieganiu mnie zauroczyła ("O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" - tutaj można sobie przeczytać recenzję.) Ale! W trakcie robienia szala słuchałam "Kafki nad morzem" - ("Kafka on the Shore" - tutaj link do strony książki w Biblionetce) i okazało się, że Murakami może mnie zachwycać jeszcze bardziej. Jeśli ktoś Murakamiego lubi, a Kafki nie czytał, to polecam.

***
I żeby nie odbiegać zbyt bardzo od ażurowych bizantyjskich wzorów, oto zajawka bluzeczki, bo z Waszego komentarzowego wyrażania opinii wyszło, że żadne tam szale, bluzka ma być:

Powstaje na żywca, bez jakiegoś konkretnego planu układu wzorów. Główna zasada - ma być dziurawo i w paseczki. Paski wychodzą nie tylko przez wykorzystanie poziomych wzorów, ale też dzięki połączeniu dwóch nitek bawełnianych: ognisto rudej, robionej pojedynczo oraz lekko przygaszonej rudości, robionej po potrójnym złożeniu.

Nitki są relatywnie cienkie i nawet druty 3.25 nie przyspieszają pracy, więc projekt będzie raczej długodystansowy. 

***
Ale to nie wszystko, co się zaczęło. Jest jeszcze to:

Co to będzie? Niespodzianka! Jak ktoś zgadnie, to się przyznam, ale na razie, jak śpiewał Turnau: "cichosza".

***
Iza wezwała mnie do spowiedzi kosmetycznej (spowiedź serialowa była wcześniej).
- nie wyobrażam sobie życia bez kremu do twarzy z białej herbaty firmy Ziaja, z serii HerbikaPlant,
- muszę mieć pod ręką krem do rąk, ostatnio z okazji zimy to jest krem o zapachu czekolady, firmy Joanna, seria Sweet Fantasy (latem to zazwyczaj coś cytrusowego),
- pomadka ochronna do ust - teraz to Nivea Classic,
- balsam do ciała Garnier Skin Naturals do skóry bardzo suchej z syropem z klonu (czerwone opakowanie).

piątek, 17 lutego 2012

KARDIOLOGIA - PLANOWANIE OPERACJI

Zgodnie z zapowiedzią dziś część druga opisu, jak sobie wydziergać szal w serduszka albo w inne cuda. 

Przepis na serduszka z dziurek został podany w poprzednim odcinku, czyli w Kardiologii dla Początkujących. I  nie mogę się powstrzymać przed pochwaleniem niektórych pilnych uczennic, które nie tylko wzorek pojęły, ale jeszcze się pochwaliły, że im wyszło, dołączając dowody rzeczowe w postaci fotografii popełnionego serduszka.

Rozmieszczenie serduszek na szalu możemy sobie zaplanować zupełnie dowolnie, ale... symetria jakowaś powinna zostać zachowana, żeby nam szal nie przypominał dzieła nawiedzonego artysty grafika w ostatnim stadium szału twórczego. Dlatego! Należy popełnić próbkę z włóczki, z której szal planujemy robić, na drutach, na których docelowo będziemy dziergać.
Sugeruję robienie próbki z 20 oczek i dzierganie samymi prawymi (bo serduszka to są przecież dziurki wkomponowane w prawe oczka). Zrobioną próbkę mierzymy sobie centymetrem, linijką, miernikiem laserowym, czymkolwiek, co nam powie, ile to ma centymetrów.
Powiedzmy, że nam wyszło, że nasze 20 oczek to jest 14 centymetrów. 
Zadajemy sobie pytanie, jakiej szerokości szal chcemy. Ja lubię szerokie, więc niech będzie 70 centymetrów. Układamy proporcję:

20 oczek = 14 centymetrów (co nam wyszło z próbki)
x oczek = 70 centymetrów

x oczek = 20*70/14 = 100 oczek

Czyli musimy sobie nabrać na szal 100 oczek.

I teraz te sto oczek szerokości to jest nasze pole do popisu. Możemy sobie na nich dokładnie rozplanować położenie naszych serduszek. Na przykład tak, zostawiając między najszerszymi miejscami serduszek 5 oczek odstępu:

 Zatem wzorek jednego serduszka
powielamy, układamy równiutko na szerokości 100 kratek (100 oczek). 

W moim oryginalnym szalu liczba serduszek zmniejszała się w każdym kolejnym powtórzeniu wzoru i jeszcze sobie dołożyłam rzędy ażurowych dziurek między:


I teraz będzie magia. Jeżeli zaczniemy dziergać szal od samego brzegu i zrobimy sobie na tym brzegu serduszka, polecimy dalej prawymi, żeby nam szal nabrał odpowiedniej długości i... na drugim brzegu znowu powtórzymy nasze serduszka, tak samo jak zrobiliśmy to na pierwszym, to... po zawinięciu się w szal okaże się, że serduszka na jednym z brzegów stanęły nam na głowie i są w odwrotną stronę, co ilustruje przeuroczy rysunek odręczny poniżej:

Wzorki stojące na głowie to nie jest nasz cel, więc trzeba sobie z tym inteligentnie poradzić. Sposób na poradzenie? Robienie od środka! Zaczniemy robótkę na środku, nabierając oczka na prowizoryczny szydełkowy łańcuszek. Pojedziemy sobie do brzegu. Zakończymy. Nabierzemy ponownie oczka na środku i pojedziemy do drugiego brzegu, czyli schemat robótki będzie wyglądał tak (ponownie uroczy rysunek odręczny):

Jak widać serduszka nie stoją nam wtedy na głowie. I od razu uwaga - można zaczynać robótkę dokładnie na środku albo w miejscu, gdzie będzie się zaczynało ozdobne wykończenie drugiego brzegu szala. W ten sposób łatwiej jest kontrolować pożądaną długość naszej robótki.

Tak czy tak, będziemy czynić sztuki magiczne robiąc szal od środka.

Nabieranie oczek na prowizoryczny szydełkowy łańcuszek
Potrzebujemy:
- szydełko
- kawałek włóczki odpadkowej, z której zrobimy łańcuszek na wspomnianym wyżej szydełku, najlepiej jeśli mamy resztę włóczki troszkę grubszej, jak najmniej włochatej i w kontrastowym kolorze
- druty, na których docelowo będziemy robić szal
- włóczka, z której docelowo będziemy dziergać.

1. Łapiemy włóczkę odpadkową i szydełko. Będziemy robić łańcuszek. 
Z włóczki układamy sobie pętelkę, o taką:

W pętelkę wkładamy szydełko:

I zaciskamy włóczkę, żeby nam pętelka udusiła szydełko, czyli dłonie, szydełko i włóczka mają wyglądać tak:

I teraz łapiemy szydełkiem nitkę i przeciągamy przez pętelkę, i łapiemy, i przeciągamy, i łapiemy, i tak dalej. Powstaje nam śliczny szydełkowy łańcuszek, który od góry wygląda prawie jak zapleciony warkocz:

Nie przejmujemy się za bardzo, czy nam wyszło równo czy nie, bo to jest łańcuszek prowizoryczny i tak "znikniemy go" później w czasie roboty. Robimy tyle oczek łańcuszka, ile będziemy nabierać oczek na szal plus lekki zapas (u nas powiedzmy 100 na szal plus zapas 20). Na końcu łańcuszka, na nitce wiążemy supełek, kokardkę albo inne cudo, żeby sobie oznaczyć, która strona łańcuszka to ta, gdzie skończyliśmy, żeby później było wiadomo, od której strony tą prowizorkę pruć.

2. Mamy zatem łańcuszek. Ale nie interesuje nas jego górna strona (warkoczowata), tylko kładziemy go sobie brzuszkiem do góry:

Tak, żeby było widać te żeberka, w które jest na zdjęciu wbite szydełko:

Te żeberka będą dla nas podstawą do nabierania oczek.

3. Łapiemy w dłoń druty i włóczkę docelową i... szukamy pierwszego dobrze widocznego żeberka w szydełkowym łańcuszku i wbijamy pod nie drut:

Przeciągamy włóczkę docelową, tym samy nabierając pierwsze oczko na szal:

Wbijamy drut w drugie żeberko:

I przeciągamy, nabierając drugie oczko i wbijamy w trzecie i tak dalej. Nabieramy w ten sposób 100 oczek (lub ile nam wyszło z rozliczenia):

Nie przejmujemy się, jeżeli jakieś żeberko pominęliśmy, bo mamy przecież mały zapas żeberek (łańcuszek zrobiliśmy dłuższy). Nie martwimy się też, że po nabraniu tylu oczek, co potrzeba zostało nam łańcuszka i nam zwisa... i tak go sprujemy.

4. Teraz robimy sobie szal według planu, szalejąc z dowolnymi wzorami, bo przecież nie muszą to być serduszka, ostatecznie już po świętym Walentym. Kończymy robótkę i mamy taką sytuację:

5. Czas na odwrócenie kota ogonem, sprucie łańcuszka, nabranie oczek i rozpoczęcie roboty w drugą stronę. No to układamy sobie robótkę tak, żeby po prawej stronie leżała nitka oznaczona supełkiem, kokardką lub innym cudem jako końcówka łańcuszka (patrz punkt 1.):

I zaczynamy łańcuszek pruć. Powoli i ostrożnie!!! Dosłownie oczko po oczku! Jak sprujemy to oczko, które trzyma nam pierwsze nabrane oczko szala, to od razu łapiemy to uwolnione oczko na drut:

I prujemy następne oczko szydełkowego łańcuszka i od razu łapiemy na drut uwolnione oczko szala:

Jeśli się okaże, że gdzieś przy nabieraniu oczek wbiliśmy drut niedokładnie pod żeberkiem, tylko zahaczyliśmy o jakieś włókienko tej resztkowej włóczki, to przy pruciu nitka nam się zablokuje i nie zechce się łaskawie wypruć. Nie panikujemy, tylko łapiemy małe nożyczki i ostrożnie(!!!) jako ten chirurg, co to mu dłonie nie drżą, przecinamy te włókna resztkowej włóczki, które blokują prucie.
Po spruciu całego łańcuszka (któremu dziękujemy i doceniamy jego prowizoryczną rolę) mamy na drucie... nabrane oczka:

I zaczynamy sobie robić znowu dowolne szaleństwa wzorkowe, zgodnie z planem (albo bez planu :). I bez obawy, o ile przy pruciu łańcuszka i nabieraniu oczek nie naciągnęliśmy zbytnio żadnego z nich, to miejsce łączenia i odwrócenia kierunku robótki nie powinno być bardzo widoczne.

Ot, i cała filozofia.

Aaaaaaaa w weekend będzie prezentacja szala ze srebrnej czerni, który został skończony, zblokowany i nawet obfotografowany, ale i tak dzisiejsza notka wyszło dłuuuuuuuuga, cętkowana , kręta, więc poczeka na następne moje blogowe objawienie.
Iiiiii będzie też zajawka ażurowej rudej bluzeczki... co to już się robi, ale powoli, bo strasznie szaleję z wzorkami na niej, żeby było jak najbardziej bizantyjsko i dziurawo, znaczy - ażurowo.

Aktualizacja - w jednym z komentarzy bardzo słusznie pojawiła się uwaga, że wykorzystując oryginalny wzorek serduszek z poprzedniego wpisu i robiąc szal od środka, otrzymamy serduszka brzuszkami do dołu. A lepiej by było, żeby serduszka były jednak dzióbkami do dołu (przepraszam za wielce naukową terminologię w obszarze nazewnictwa części serduszek, ale brzuszki i dzióbki jakoś same mi się cisną pod palce na klawiaturze). W celu uzyskania poprawnych serduszek, w dobrą stronę trzeba sobie wzorek odwrócić do góry nogami:

Wszystkie oznaczenia pozostają jak w oryginalnym wzorze.