Przenosiny

piątek, 30 listopada 2012

ZGODNE POŻYCIE KRAWIECKIE

Zanim jednak będzie historia z życia małżeńsko-krawieckiego, to pozwolę sobie oświadczyć, iż mi szczęka opadła i zadziwiłam się wielkim zadziwieniem i w efekcie szczęko-opadu i zadziwienia chcę Wam podziękować za to, że tak aktywnie i z wielkim zaangażowaniem podeszliście do ankiety o razem-tworzeniu. Ilość osób głosujących jest oszałamiająca!!!
Dla tych, którym umknęło - można głosować na to, co będzie powstawało w efekcie kolejnego razem-tworzenia. Ankieta w pasku po prawej, aktywna do północy 14 grudnia. Opis projektów w poprzednim poście. Głosujemy na jedną propozycję, ale będziemy realizować DWA PIERWSZE projekty. I jeżeli ktoś już głosował, ale chce zmienić zdanie, to może :)))

***
W takim razie teraz będzie o pożyciu-poszyciu. 
Jeśli ktoś czytuje bloga regularnie, to na pewno pamięta, jak to zakupiłam niedawno sobie granatową bawełnę na żakiet oraz kwiecisty obrusik na podszewkę do tegoż. I pamięta, jak to przyszłam do domu i zostałam pozbawiona bawełny, bo się Ślubny był zainteresował nią nadmiernie jako materiałem na jego Odjechane Spodnie Bardzo Chciane.
Przebolałam stratę tkaniny, nawet poczyniłam pewne wysiłki w celu znalezienia innego materiału na żakiet krótki i modny. Ale widać Opatrzność doszła do wniosku, że dobrowolne rozstanie się z materiałem i brak chciwości tekstylnej należy wynagradzać. Zostałam uratowana!
Mama Moja Rodzona zakupiła w prezencie dla Zięcia Swego Jedynego materiały na dwie pary spodni i jednym z nich był ciemno granatowy jeans, miękki, miły i idealny na spodniowe szaleństwa. I Ślubny na widok jeansu wpadł w nieumiarkowany zachwyt i ku memu wielkiemu zaskoczeniu usłyszałam, że "spodnie to ja chcę z tego jeansu, a tą granatową bawełnę możesz sobie jednak zatrzymać i szyć żakiet". 
Skomentowałam oczywiście pańską łaskawość :))) Ale nie zmienia to faktu, że jestem szczęśliwa i wdzięczna Mamie Jedynej, że uratowała moje żakietowe plany i że znowu mam podszewkę "do czegoś", a nasze małżeńskie pożycie krawieckie nadal jest zgodne i szczęśliwe.

Zestaw żakietowo-twórczy zaplanowany został dość... zresztą sami zobaczcie:

A z tego bizantyjsko-ludowego zestawu ma powstać króciutki żakiet z długim rękawem. Wykrój mam zamiar oprzeć na modelu z Szycie Krok Po Kroku Burdy (numer 2/2011, model 1c). 

Ale spokojnie drugi Carski Mundurek nie powstanie :)) Pagony zostaną skasowane, wysoka stójka zamieniona na zwykły okrągły podkrój tuż pod szyją. Zdobienia pojawią na rękawach i wokół podkroju szyi. Czyli do burdowego oryginału będzie mojemu żakietowi daleko.

A szycie Żakietu Krótkiego Bardzo Chcianego zacznie się wkrótce, bo mam wolną maszynę :))) Ślubny zakończył okupację sprzętu, bo w zasadzie wszystko, co maszynowe w swoim uszytku już wykonał i obecnie znęca się nad szwami ręcznymi. Czyli maszynę mogę zaanektować bez szkody dla zgodnego pożycia.

To dla porównania dwa materiały granatowe. Jeans Ślubnego pod spodem - ciemno granatowy i moja żakietowa bawełna w kolorze nasyconego granatu.

***
I jeszcze kolejne wezwanie do szczerości - tym razem Kristina z Amimaskotek tknęła mnie wirtualnym palcem, za co dziękuję i się wywiązuję.
1. Demotywatory czy kwejk? - Ani jedno, ani drugie, bo staram się minimalizować ilość "stron-zajmowaczy czasu".
2. Jak imię dla psa, to? - Apis. Bo tak się nazywał mój ukochany owczarek podhalański, którego mieliśmy, kiedy byłam dzieckiem.
3. Spódnica czy spodnie? - Ku memu własnemu zdziwieniu ostatnio prawie wyłącznie spódnica.
4. Jaki owoc lubisz? - Winogrona, a ostatnio najlepiej mi wchodzą jabłka.
5. Co lubisz robić w wolnej chwili? - Czytać, szyć, robić na drutach... i parę innych rzeczy też :)))
6. Książka papierowa czy audiobook? - Obie wersję lubię i dostrzegam ich zalety. Ale nic tak nie pachnie jak papierowa książka.
7. Opisz siebie w jednym zdaniu. - To ja się powtórzę: "Intensywna jestem w każdej dziedzinie życia i bycia."
8. Ulubiony film? - "Afera Tomasa Crowna", ale Ślubny kazał mi napisać, że według niego to ja lubię ten film, bo mi się podoba goły tyłek Pierce'a Brosnana. A co ja mogę napisać, pewnie, że mi się podoba, ale film lubię nie tylko z tego cielesnego powodu :)))
9. Rodzina dla mnie to… - ostoja i poczucie bezpieczeństwa.
10. Chciałabym … - milion rzeczy bym chciała, ale większość z niech nie ma materialnego charakteru. Na przykład balonem bym chciała polecieć i tego TIRa poprowadzić i inne takie małe szaleństwa.
11. Uwielbiam… - książki, bez wielu rzeczy bym mogła żyć, ale bez książek nie.

***
I mimo że chciałabym dołączyć do śpiącego Małego, to nie mogę, obowiązki wzywają :)))

środa, 28 listopada 2012

BYWAM RADYKALNA I DEMOKRATYCZNA

Echo Flower skończona. Trzy dni i dwie noce chodziłam z głową zaprzątniętą pytaniem - bąbelki czy koraliki. Aż mnie to w końcu zdenerwowało i skoro nie umiem się zdecydować na jedno z dwóch rozwiązań, to znaczy, że trzeba znaleźć trzecie. I znalazłam. Borderu nie ma!!! Ufff.


To tak na wszelki wypadek dane techniczne: chusta robiona według wzoru Echo Flower (na Ravelry jest tutaj) z merceryzowanej bawełny Madame Tricote (zazwyczaj polecanej na szydełko, ale na dziergane chusty sprawdza się idealnie) na drutach 3.75.

Wzór zachwyca mnie nadal, może nawet bardziej niż na początku i właśnie kombinuję, jak go przerobić na wzorek "płaski", który da się wykorzystać do zrobienia sweterka. I nie mogę nie zacytować tutaj Ślubnego, który wczoraj na widok zblokowanej chusty popadł w chwilowe zamyślenie i usłyszałam: "Jakoś ten wzorek liście marihuany przypomina". Skojarzenia Ślubnego pozostawiam bez komentarza :)))

Brak borderu uznaję za doskonałe rozwiązanie. Chusta jest prosta i piękna tylko i wyłącznie dzięki wzorowi. A ząbki i tak się dało zrobić wykorzystując środkowe listki wzoru. Dla osób nieusatysfakcjonowanych (trudne słowo :))) od razu dzielę się planami na przyszłość. Powstanie pełna i oryginalna (prawie) wersja Echo Flower z borderem i bąbelkami, i... koralikami z fioletowego Lace Drops.

***
Ale robienie Eco Flower udowodniło mi, że całe życie się dziewiarka uczy. Bo ja dzięki tej chuście, a raczej Jenny Johnson Johnen - jej autorce w końcu znalazłam idealny sposób na robienie brzegów w chustach, a konkretnie oczek brzegowych, żeby mi wychodziły śliczne, równiutkie i estetyczne.

Na wszelki wypadek zrobiłam fotki, bo takim odkryciem trzeba się dzielić.
Pierwszego oczka się nie przerabia, ale przekłada się je na prawy drut, jakby się chciało przerobić je na lewo. 
Czyli przekładamy sobie nitkę na przód roboty:

Wbijamy się w oczko, jak do przerabiania na lewo:

I zdejmujemy bez przerabiania, a nitka ląduje jak do robienia prawego oczka, czyli za lewym drutem:

I wbijamy się już normalnie w lewe oczko i przerabiamy je na prawo (wzór francuski prawe oczka niezależnie od rzędu):

I jeszcze kwestia przerabiania tego oczka na końcu kolejnego rzędu. 

Przerabiamy je na prawo, czyli wbijamy się od frontu:

***
A teraz przechodzimy do najciekawszej części - kolejnego Razem-tworzenia. Oczywiście będzie, bo nie może być inaczej. Jednak tym razem bardzo mi zależy na tym, żebyście mieli aktywny udział w wyborze tego, co będzie powstawało jako następne. Dlatego na bocznym pasku pojawi się ankieta z propozycjami i będziecie mogli głosować do 14 grudnia. 15 grudnia nastąpi ujawnienie wybranego projektu, a wkrótce potem tradycyjny Prolog, a tworzyć zaczniemy na przełomie 2012/2013.

Szybki opis propozycji (żeby było sprawiedliwie są trzy druciane i trzy szyciowe):
- Pokrowiec na laptopa/iPada/telefon lub inny sprzęt na drutach i z warkoczami oczywiście. Czyli coś podobnego do:

- Skarpetki - wzór do późniejszego wyboru, ale na pewno robione od palców. O skarpetki razem robione pytało tyle osób, że nie mogłam ich na liście nie umieścić.

- Echo Flower - czyli chusta razem robiona. Wybór wzoru nieprzypadkowy, bo mój zachwyt jest wielki, a chusta jest bardzo efektowna. Przy okazji nauczymy się czytać schematy wzorów na chusty.

- Koszulka typu T-shirt z oryginalnymi zdobieniami - projekt szyciowy, z dzianiny, doskonały jako pole do zdobniczego popisu.

- Fartuszek Perfekcyjnej Pani Domu - czyli projekt dla początkujących, z falbankami, żeby było ciekawiej dwustronny, żeby się nie trzeba było zastanawiać nad tym, którą stroną go na sobie wiążemy:

- Dopasowana kamizelka - oczywiście wykrój robiony od zera, szyta z podszewką, wpuszczanymi kieszeniami i z dowolnie bizantyjskiego materiału:
Zdjęcie pochodzi z książki R. Kowalczyka "Krój odzieży damskiej"
Ankieta pojawi się za chwileczkę, za momencik. Plan jest taki, że projekt, który wygra będzie realizowany jako pierwszy, a tym, który pojawi się na drugim miejscu zajmiemy się w następnej kolejności.

sobota, 24 listopada 2012

TRWAM W ZACHWYCIE

W tym tygodniu jak mantrę powtarzałam "Ależ to piękne!" na zmianę z "Jejku, jak mi się to podoba!" - jednym słowem trwam w nieustającym zachwycie.

***
To zaczniemy od Ślubnego i jego szycia. Zaczynam się czuć z lekka dziwnie, bo kiedy facet dostaje pierwszy raz w życiu nożyce krawieckie do ręki i kroi ciuch tak, że tapetowo/abstrakcyjne wzory spasowuje co do milimetra niemalże, to mnie trochę zatyka. Kiedy siada pierwszy raz do maszyny i macha szwy tak, że nie ma się czego czepnąć (te przy zamku błyskawicznym też), to ja popadam w zachwyt i trwam sobie w tym zachwycie długo i radośnie.
Embargo informacyjne nie zostało zniesione, chociaż jest już po drugiej przymiarce i w zasadzie można by było pokazać półprodukt, ale Ślubny Rejtanem mi się położył i rozdzierając szaty (metaforycznie na szczęście), zabronił nawet zbliżania się z aparatem fotograficznym do szytego ubranka. Wynegocjowałam jedynie możliwość sfotografowania tkaniny.

W ramach urozmaicenia na tkaninie mój ulubiony wisiorek.

***
Robię sobie Echo Flower i mój zachwyt rośnie z każdym zrobionym rzędem, bo po pierwsze udało mi się kupić rzeczywiście piękny kolor merceryzowanej bawełny (Madame Tricot - kawa z mlekiem z perłowym połyskiem - zdjęcia średnio to oddają, a szczerze pisząc - w ogóle nie oddają).

Ale najwięcej estetycznej radości dostarcza mi wzorek - który jest bardziej jak koronka niż robótka na drutach. Piękny jest!!! Nawet przed blokowaniem, jedynie lekko rozciągnięty.

Ale nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pokombinowała przy wzorze. W borderze są bąbelki/szyszunie/nupki, jak zwał, tak zwał, ale nie przepadam za ich robieniem. Doceniam ich walory zdobnicze, ale próbuję znaleźć sposób, by ich nie było. I na razie skłaniam się ku opcji, by w miejscach, gdzie mają się pojawiać bąble, wrobić duże koraliki. Tym bardziej, że mam dwa potencjalne typy: duże, ceramiczne w ciepłym kolorze czekolady lub równie duże, metalowe w kolorze starego złota.

Decyzja na razie nie zapadła, pochodzę jeszcze, popatrzę, poprzesypiam się z pomysłem i jak dojdę do borderu, to się będę decydować na którąś z opcji.
Ale trwam w zachwycie nad Echo Flower - gigantycznym zachwycie!

***
I jeszcze jeden punkt, który musi się dziś pojawić - kolejne wezwanie do spowiedzi/odpowiedzi. Tym razem zostałam tknięta wirtualnym palcem przez Szyciotyp, za co bardzo dziękuję. 

1. Bloguję bo: Z dwóch powodów. Po pierwsze chcę mieć "dziennik" swoich uszytków, udziergów, uszydłków i innych utworów. Po drugie uwielbiam ludzi, którzy tu zaglądają, zostawiają swoje opinie, dzielą się swoimi pomysłami, problemami i sukcesami. W jakim innym miejscu miałabym okazję poznać tyle osób pozytywnie zakręconych/zarobionych/zaszytych?!

2. Inspiracją dla mnie jest? W dziedzinie rękodzielniczej/krawieckiej dosłownie wszystko. Zestawienie kolorów wypatrzone w koronach drzew. Sukienka znaleziona na stronie internetowej. Materiał wyszperany w sh. Wzorek na sweterku jakiejś nieznajomej na ulicy. Wasze blogi to też gigantyczne źródło inspiracji. Ostatnio Liwias mnie tak inspiracyjnie kopnęła, że jeszcze się otrząsnąć z zachwytu nie mogę. A w życiu - inspirują mnie głównie książki.

3. Gdy tworzę... czuję się szczęśliwa.

4. Owoce czy warzywa?
- Owoce, ale od warzyw nie stronię. Ostatnio obżeram się kabaczkami w każdej postaci i temperaturze :)))

5. Kwiaty cięte czy doniczkowe? - Doniczkowe, ciętych mi szkoda, że są już martwe.

6. Serial polski czy zagraniczny? - Zagraniczny, choć jest kilka polskich (starszych i współczesnych), które mnie bawią.

7. Filmy czy teatr? - Ani jedno, ani drugie. Wszystko przegrywa z książką.

8. Śniadanie czy kawa? - Od zawsze śniadanie. A kawę przestałam pić kilka tygodni temu i jest mi z tym doskonale.

9. Satysfakcję daje mi... - kiedy mogę się przyczynić do czyjejś radości, sukcesu.

10. Ostatnio udało mi się... - przeżyć :)))) Nawał pracy zawodowej i silne postanowienie, że moja doba nie będzie poświęcana jedynie na pracę, jedzenie i spanie, a znajdę jeszcze czas na tworzenie i czytanie, było niezłym wyzwaniem. Ale udało się. Poziom zapracowania w grudniu spadnie, a po listopadzie nie mam wrażenia, że jedynie orałam na zawodowym ugorze. 

11. Brakuje mi czasu by... hmmm brakuje mi czasu na realizację miliona pomysłów, ale co się odwlecze...


***
To my się oddalimy na antresolę, Ślubny z entuzjazmem do maszyny, a ja - z równie wielkim entuzjazmem - podziergam sobie chustę do twórczego towarzystwa.

środa, 21 listopada 2012

FIOLETOWA EKSTAZA I INNE PRZYJEMNOŚCI

Pierwszy raz w moim dziewiarskim życiu robiłam coś z wełny przędzionej łapkami osoby, którą znam (mało, że znam, uwielbiam pasjami!!!). Dorota tymi fioletami sprawiła mi taką radochę, że to nawet trudno opisać. I robienie okazało się równie wielką przyjemnością - stąd Fioletowa Ekstaza :))). Jeszcze raz dziękuję z całego serca!!!

Zależało mi na tym, żeby to była chusta niezbyt potężnych rozmiarów, ale "mięsista" i ciepła, nadająca się do noszenia również pod płaszczykami. Z tego powodu nie wybrałam żadnych ażurowych wzorów, tylko zwykłe prawe oczka. Dzięki temu również przepiękne kolory, jakie Dorocie udało się wyfarbować widać doskonale.

Żeby nie było tak do końca prosto i bez żadnych ekstrawagancji, to środkowe oczka potraktowałam nieco szerzej :), tworząc mało skomplikowany, ale jednak ozdobny ażur.
Oczywiście brzegi to ścieg francuski, przeciwdziałający zawijaniu się, falowaniu i ogólnej niesubordynacji.
A na brzegu dodatkowo koraliki:

Koraliki, ze względu na grubość wełenki, nie mogły się znaleźć w części głównej, ale za to trafiły na zamknięcie robótki. Na granatowej nitce, dopasowanej kolorystycznie do granatu w gamie kolorystycznej wełny. Same koraliki ciemno fioletowe i lekko perłowe. Wrabiane w czasie oglądania najnowszego odcinka Project Runway :))))

Moja miłość do fioletów czuje się w pełni zaspokojona. Jeszcze raz dziękuję!!! I melduję, że przy praniu wełna nie sprawiała żadnych problemów. Lekko farbuje, ale i tak mniej, niż się spodziewałam.

***
Przy okazji kończenia chusty zdałam sobie sprawę, że... muszę sobie zrobić chustę. Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale po wydzierganiu kilku brązowych i beżowych chust i szali nie mam w domu żadnego. Wszystko poszło w świat. I dlatego będzie z rozpędu jeszcze jedna chusta, w brązach lub beżach tym razem. A wzór... zakochałam się, wpadłam w zachwyt i nie mogłam się oprzeć temu - Echo Flowers Shawl (na Ravelry można sobie pooglądać).

***
I jeszcze Monika Magdalena nominowała mnie jako kolejną do blogowej zabawy. Tradycyjnie z radością i szczerością odpowiem na pytania i równie tradycyjnie nie przekażę pałeczki dalej. 
No to do spowiedzi marsz:

1. Gdybyś miała coś zmienić w swoim życiu, co to by było? - Nic. Co było, to było i już nie ma. A o tym, co jest teraz, decyduję ja, przynajmniej na tyle, ile mogę. A jak nie mogę, to znoszę z godnością, co los przynosi.

2. Nie lubię robić? - Nie lubię nic nie robić. Wszystko inne lubię lub toleruję :)))

3. Gdybyś wygrała 10 mln PLN to...? - ...potrzebny by mi był kardiolog :)))) A poważnie, to nie wiem, nie lubię "gdybać finansowo".

4. Kto jest dla Ciebie autorytetem? - Moi rodzice.

5. Gdybyś miała pstryknąć palcami i w jednej chwili nauczyć się jednej rzeczy, co to by było? - Prowadzenie TIRa :)))) Moje wielkie marzenie od czasów dzieciństwa.

6. Dzień zaczyna się u mnie o... - O siódmej, ale bez entuzjazmu.

7. Z czego jesteś najbardziej zadowolona/dumna? - Z tego, że mam dokoła siebie ludzi, których kocham i którym ufam.

8. Kwiaty cięte czy doniczkowe? - Doniczkowe, szkoda mi ciętych kwiatów.

9. Ulubiona tkanina? - Ostatnio bawełny z niewielkim dodatkiem sztuczności.

10. I dlaczego? - Bo się świetnie szyją, dobrze noszą i idealnie piorą. A do tego jest tego taka gama kolorów i wzorów, że oszaleć można.

11. Określ siebie w jednym przymiotniku. - Intensywna jestem :)))

poniedziałek, 19 listopada 2012

CZARNO-BIAŁO-KOCIO

Sama jestem zaskoczona tym, jak szybko udało się uzupełnić czarno-biały komplet o brakujące elementy i te kupowane, i te szyte. A skoro jest wszystko to, co być miało, to czas na prezentację.
Dzień szary-bury i ponury, warunki atmosferyczno-fotograficzne marne, w porywach do katastrofalnych, więc zrezygnowałam z prób zdjęć dziennych i nastawiłam się na zdjęcia wieczorne, robione w łazience, która u nas jest pomieszczeniem obdarzonym łaskawie przez Ślubnego największą liczbą luksów. 
Ale spróbujcie zrobić cokolwiek w łazience wieczorem bez obecności... jednym słowem, kocia będzie dziś mnóstwo, w tle i na tle.

Ślubny nie kazał mi czekać przysłowiowych siedmiu lat na sprezentowanie białego zasobnika pieniężnego i dostarczył rzeczony przedmiot już w piątek. Znając rozmiary, mogłam przystąpić do wykonania opakowania, czyli kosmetyczki. Ze względów praktycznych kosmetyczka czarna, z białymi akcentami w postaci fabrycznej koronki z amerykańskiej dostawy i naszytymi przezroczystymi koralikami, żeby było coś. 
I tu następuje jedyne zdjęcie, na którym nie widać ni grama kota:

Portfel w docelowym opakowaniu i oczywiście w towarzystwie kota sprawdzającego, czy to coś jadalnego lub potencjalnie rozrywkowego wygląda tak:

Ale, jak słusznie zauważyła w komentarzach ThimbleLady, pieniążki się mnożą lepiej w czerwonych zasobnikach, to postanowiłam tej czerwieni dołożyć chociaż w postaci podszewki. Mały jak widać czerwienią już nie jest zainteresowany, ale posiedzieć może:

I teraz miałam szczery zamiar zabrać się za poukładanie wszystkich części kompletu do zdjęcia grupowego, ale coś mi wsadziło łeb w kadr:

Po sporej dawce perswazji ręcznej i słownej udało się Małego stoczyć na boczny tor, a na pierwszym planie ułożyć kompozycję czarno-białą. I tu niespodzianka, bo Ślubny w ferworze dostarczania mi przedmiotów użytkowych zgodnych ze schematem kolorystycznym, zakupił także czarne ołówki w białe gwiazdki i długopisy również czarne (na białe nadal poluje :)))

Mały na drugim planie wytrzymał jakieś dwadzieścia sekund i postanowił znowu pogwiazdorzyć:

Tym sposobem czuję się w pełni przygotowana użytkowo do roku 2013, chyba najpełniej i najwcześniej w historii.

***
Fioletowa Ekstaza, czyli chusta z Dodgersowej wełenki skończona, schnie napięta jako ta struna. Mój zachwyt jest pełen i z etapu robienia, i z etapu patrzenia na efekt finalny, schnący grzecznie na antresoli.
Aaaaa, to jeszcze jeden koci kadr:

***
I muszę się poskarżyć... trochę... a mogę się poskarżyć, bo Ślubny zniósł całkowite embargo na udostępnianie informacji i mogę trochę chlapnąć. Mamy obecnie na Rogu Renifera pewne problemy krawiecko-logistyczne. Nagle się okazuje, że szpilek mi brakuje. Zabieram się dzisiaj za blokowanie Fioletów i stwierdzam naocznie, że nie mam ani jednej długiej szpilki. Wczorajsze siadanie do maszyny w celu zszycia dwóch szwów w kosmetyczce musiałam uzgadniać, bo... Ślubny szyje, przeklina, fastryguje i głośno mówi, że wykroje z Burdy to złooooo, szpilkuje, posapuje i twierdzi, że mało jest szycia w szyciu, a szycie (to na maszynie) to mu się podoba. Co szyje??? Tego na razie nie mogę ujawniać :))) A od siebie dodam, że efekty nie będą jutro ani pojutrze, bo Ślubny szyje z namaszczeniem i okazuje się, że a przy nim to jestem totalnie nieperfekcyjna. Jego tolerancja na zjechanie z linii szwu wynosi 0 milimetrów :))) Bo, jak mi tłumaczy, on na co dzień pracuje z dokładnością co do piksela, to milimetra tolerował nie będzie... 
Ale na pocieszenie, że bariery w pełnym przepływie informacji istnieją nadal, to  oczywiście będzie Mały, a raczej czółko Małego:

***
I oczywiście zapomniałam, ale już dopisuję. Jakiś czasem temu Ania w mailu mnie zapytała, czy da się zszyć "żywe oczka" (grafitng), kiedy mamy nie same prawe albo same lewe, ale kiedy jest misz-masz prawych i lewych. Odpisałam, że nigdy tego nie robiłam, ale sie przyjrzę sprawie z bliska i zdam relację.
No to się przyjrzałam. Filmik jest poniżej, da się, bo jakby się miało nie dać. Zasada generalnie jest taka - patrzymy sobie na to, co się dziej z nitkami w poprzednim, jeszcze robionym na drutach rzędzie i staramy się igłą odtworzyć dokładnie to samo przy zszywaniu. Zabawa jest trochę wymagająca, ale po kilku próbach staje się prostsza, a wręcz banalna. Radzę sobie zrobic próbki z mega grubej włóczki, żeby te nitki w oczkach były widoczne i poćwiczyć na sucho :)))


sobota, 17 listopada 2012

ZBLIŻENIA NA...

Na polu robótkowym dzieje się troszkę, natomiast na ugorze zawodowym jest taka orka, że ledwo mi głowa spomiędzy bruzd wystaje. Ale widać już koniec - wielki finisz przewidziany jest na czwartek, kiedy to klient musi dostać materiały pisane, merytoryczne, estetyczne i elektroniczne. Czyli zbliżam się do finiszu. 

***
Ale przecież ja nie mogę nic nie dziergać. Dla poprawy humoru złapałam za lekarstwo na chandrę w nitce, czyli wełenkę od Dodgers. Dzierga się chusta. Wełenka, koraliki i wzorek w zbliżeniu:

Szybko okazało się, że koraliki na razie muszę odstawić na bok, bo nitka jest za gruba na wrabianie koralików w całość, w trakcie roboty. Ale to tylko na razie, bo pojawią się one w ostatnim, zamykającym robótkę rzędzie. Skoro zaplanowałam, że będą, to będą!

I patrzę na to, i wzdycham z ukontentowania, nie dość, że fiolety, to jeszcze cieniowane fiolety. Ekstaza w nitce :))) I informacja specjalnie dla Doroty - robi się cudnie, palców nie farbuje.

Zostało mi jeszcze troszkę do wydziergania plus to koralikowo-ozdobne zakończenie:

***
Dzieje się też kilka innych uszytków, uszydłków, uhaftów, ale nic, co by w tej chwili zasługiwało na pokazywanie, bo albo stan nie zmienił się zbytnio od ostatniego raportu, albo jestem w fazie tak początkowej, że nic ciekawego nie widać :))) 
Ale za to mam zbliżenie na kratkę:

A historia kratki jest taka. W piątek potrzebowałam chwili wytchnienia "od-domowo-ugorowo-zawodowego" i wyniosło mnie na świeże powietrze. W planach był szybki spacer i konieczne zakupy, bo w lodówce hulały wiry zimnego powietrza po pustych półkach. I tak mnie jakoś zniosło w kierunku mojego ulubionego second handu. Kupiłam sobie piękną granatową bawełnę na żakiet... (znaczenie trzech kropek za chwilę wyjaśnię). Obrus biały, sztuczny w kwiaty z przeznaczeniem na podszewkę do tego żakietu. A z półki od razu rzuciła się na mnie kratka z gatunku tych, które nazywam "chusteczkowo-nosowymi" lub "kuchennymi". Tego rodzaju kratki wywołują u nas w domu wielkie dyskusje, bo Ślubny je uwielbia, przerobione na koszule i spodenki krótkie. A u mnie powodują niewielką gęsią skórkę i potrzebę szycia ścierek do kuchni. Ale co tam, ja będę miała żakiet, to niech Ślubny ma spodenki w ulubiony wzorek. Ślubny wrócił do domu, kratka uprana wisiała na suszarce tak, że trudno jej było nie zauważyć. Została zaakceptowana od pierwszego spojrzenia i wizja szycia Spodenek Kuchennych w najbliższej przyszłości stała się pewna. Ale grzecznie zapytałam, czy mąż mój jedyny życzy sobie rzucić okiem na pozostałe materiały nabyte drogą kupna za grosze. Życzył sobie. O, ja głupia! Pokazałam granatową bawełnę i zostałam natychmiast poinformowana, że to jest idealny materiał na spodnie, które Ślubny był sobie wymyślił, wymarzył, wykombinował jakiś czas temu. "Znalezienie fajnego materiału na żakiet to nie jest wielki problem," usłyszałam "ale ciekawy materiał odpowiedni na męskie spodnie to już się rzadko zdarza." Tym sposobem zostałam z podszewką "do niczego" :))) i zapotrzebowaniem na dwie pary spodni o zróżnicowanej długości.
Ale ja jestem dobra żona, żakiet będzie z czegoś innego.

***
A na deser zbliżenia trzy na Małego. 
Tradycyjnie na Małego kimającego w pozycji nieklasycznej, na dodatek z półotwartymi oczami:

Na Małego klsaycznie ofukanego, bo kto to widział obcinać mu pazury w sobotę z rana, bez zapowiedzi, ustaleń z jego automatyczną sekretarką i wynagrodzenia za straty czasu:

A w ramach wisienki na torcie wielkie zbliżenie na Małego, którego chyba spokojnie mogę nazywać Mamucik...

Dla niezorientowanych - łapy przednie w lekko nieudolnie wykonanej klasycznej drugiej pozycji baletowej - piętki blisko, pazury na zewnątrz.

***
To ja sobie pójdę. Dostałam 300 torebek strunowych i będę robić porządki w Kąciku Robótkowym. I tu serdecznie pozdrawiam Izę, ona na pewno mnie rozumie :)))

środa, 14 listopada 2012

PARA BUCH

Wioletta (ta Bezdomna z Szafy) przysłała mi dzisiaj maila z prośbą, czy nie napisałabym recenzji mojego Generatora Pary, takiej "od serca i bez ściemy" oraz bez "wpis sponsorowany przez producenta/dystrybutora", bo podobno szczera opinia jest intensywnie poszukiwana.
Ależ chętnie, czemu nie :)))

Generator mam w zasadzie dokładnie od roku (od listopada 2011). Jego przyjazd (tuż przed przeprowadzką na Róg Renifera) został nawet uwieczniony na blogu z powodu mojego nieumiarkowanego popiskiwania z radości. Oczywiście nie powinno mieć to wpływu na Wasze wybory, ale Mały od pierwszego wejrzenia pokochał nowy nabytek, a raczej jego opakowanie :))))

A teraz już poważnie. To jest Philips Perfect Care z serii GC9200 (po tym 200 jeszcze coś jest - oznaczenie modelu, ale nie ma mocnych - kartonika nie mam, faktury nie zamierzam szukać, a na samym żelazku informacji brak). 

Jak widać na zdjęciu wyrzut pary w tym modelu to 6 bar (plus dodatkowy przycisk na górze rączki, który łupie jeszcze mocniej, ale krótkotrwale). To dużo w porównaniu z innymi modelami i rzeczywiście prasuje się przy takiej ilości pary komfortowo.

Używam go od roku średnio intensywnie (nie przepadam za prasowaniem na co dzień, ale za to dużo prasuję przy szyciu), powiedzmy, że jest włączany na około dwie godziny tygodniowo. Nie działo się z nim nic złego, żadnych zastrzeżeń co do jego funkcjonowania nie mam, naprawy nie były konieczne.

Rzeczywiście jest to sprzęt, który prasuje wszystko!!! Nie ustawia się w nim temperatury, tylko prasuje parą. Czyli możemy bezpośrednio po sobie uprasować grube lniane zasłonki, koronkową koszulkę nocną i elastyczne gacie na wf dla dziecka. Nie czyni krzywdy niczemu. Na początku, po zwykłym żelazku podchodzi się do tego nieufnie (No jak to, ja mogę tak po prostu przejechać żelazkiem po aksamitce???!!!), ale po kilku razach człowiek się rozbestwia i prasuje jak leci, z uśmiechem i bez stresów. 
Brak zbrodniczych zapędów Philipsa wobec tkanin wszelakich testowała Marchewkowa i można to sobie pooglądać tutaj na własne oczy.

Jedna uwaga - trzeba odróżnić żelazka parowe (zwykłe żelazko tylko pary daje więcej :)) od Generatorów Pary, które mają stację parową i z niej para jest dostarczana do elementu prasującego :)).

To skoro już zaczęłam, to może wymienię pozostałe zalety, jakie Generator według mojej subiektywnej opinii posiada:
- prasuje na blachę, lekko i bez walki,
- przed rozpoczęciem prasowania musi się nagrzać (mruga wtedy wesolutko), ale wbrew moim obawom nie zajmuje to zbyt długo (maksymalnie 2 minuty, jeśli było używane wcześniej, to krócej),
- wody po nalaniu do pojemnika do maksymalnego poziomu też starcza na dość długo (i tu uwaga - w trosce o trwałość żelazka sugeruję omijanie szerokim łukiem wody z kranu, ja używałam mineralnej (niegazowanej :)))), a teraz wody filtrowanej filtrami firmy, co to wszyscy znają :))),
- odkamienianie żelazka to jest kaszka z mleczkiem i robota na dwie minuty, podstawia się pojemniczek jakikolwiek, odkręca filtr, brudy ściekają, zakręcamy i po bólu, umiejscowienie pokrętła/odkrętła pokazane poniżej, to białe na dole:

- przez to, że żelazko nie ma prawa "przypalić" tkaniny stopa żelazka nie brudzi się w zasadzie wcale; moja w ciągu roku użytkowania była tknięta szmatką raz, bo doszłam do wniosku, że dla zasady powinnam :))) i wygląda dzisiaj tak:

- można Generatorem prasować w pionie ciuszki na wieszakach, co jest genialne, bo odprasowanie zagniecionej na rękawie męskiej marynarki nagle przestało być jakimkolwiek wyzwaniem; w ogóle prasowanie marynarek, kurtek i żakietów przestało być problemem,
- Generator nie jest taki głośny, jak się spodziewałam, chociaż wydaje dźwięki przedziwne (w czasie zasysania pary), ale szybko się człowiek przyzwyczaja do tych  potępieńczych dźwięków, natomiast przy samym prasowaniu syczy sobie, owszem, ale nie przesadnie głośno, przekrzykiwać go nie trzeba :))). Samo żelazko było intensywnie użytkowane i filmowane w czasie szycia Spódnicy Razem Szytej i tam słychać, na ile toto hałasuje
- jako narzędzie krawieckie jest genialne, rewelacyjne i bez zarzutu, rozprasuje każdy szew, z dowolnego materiału.

To teraz minusy, jakie w Generatorze znalazłam przez ten rok wspólnego prasowania:
- Duży jest; to znaczy samo żelazko w porównaniu do innych wielkością się nie różni (z przodu, to niebieskie to moje poprzednie żelazko, a z tyłu, to fioletowe, to właśnie Philips):
Przycisk "parę dający" jest pod palcami na rączce (widać na zdjęciu to ciemno fioletowe), a przycisk dodatkowego wyrzutu pary na wierzchu raczki (pod kciukiem).
 Ale jak się samo żelazko wmontuje w stację parową...
Na pewno nie jest to drobiażdżek łatwy do upchnięcia w rogu półki; u mnie stoi na podłodze w Kąciku Robótkowym i nikomu nie wadzi, ale znalezienie dla niego miejsca w małym mieszkaniu będzie wymagać trochę inwencji.
- Ciężkie jest, szczególnie z pojemnikiem pełnym wody. Producent twierdzi, że całość waży 5kg, ale chyba właśnie bez wody. W każdym razie noszenie go to niezłe wyzwanie. I znowu, ja go nie noszę, ale gdybym musiała, to bym nieźle przeklinała ten ciężar.
- Trzeba się przyzwyczaić do umiejscowienia przycisku "wydalającego" parę, jest pod rączką, pod palcami, bardzo wygodnie, ale na początku, każde złapanie za żelazko powoduje "parownięcie maksymalne", z efektami dźwiękowymi gratis oczywiście :))))) Ale jak się już przyzwyczai, żeby nie łapać za sam przycisk, to jest ok.
- Prasowanie parą na pewno na dłuższą metę nie robi dobrze desce do prasowania. Bo traktujemy ją wilgocią, wprawdzie szybko wyparowującą, ale jednak. Ja swojej deski przez rok nie zmieniałam, nie było potrzeby, ale mam wrażenie, że w którymś momencie mi się ta sklejka deskowa rozwarstwi (żeby nie było, prasuję na jednej z najtańszych desek supermarketowych, bo tylko taka była lekka, a ja ciężkich desek nie lubię :))).
- Jak na moje potrzeby to kabel doprowadzający parę ze stacji do żelazka mógłby mieć ze 20cm więcej. Stacja spokojnie może sobie stać na podłodze i tej "smyczy" starcza na swobodne prasowanie, ale gdyby była ciut dłuższa, to by było idealnie.
- I niewątpliwy negatyw dla osób szyjących - Generator Pary jakoś się nie dogaduje z fizeliną, nie chce jej porządnie przykleić. Dla mnie to nie jest wielka wada, bo ja fizeliny unikam, kiedy tylko mogę, ale jak już mam ja kleić, to wyciągam tradycyjne żelazko. 
- No i cena, znacznie wyższa niż tradycyjnych żelazek. Obecne ceny Generatorów z tej serii można sobie pooglądać tutaj, ale jak widać jest to około 1000 złotych. Dużo, ale jak dla mnie, to cudo jest warte każdej wydanej złotówki.

PODSUMOWUJĄC - Ja jestem Generatorem zachwycona po roku używania. Nie wróciłabym do tradycyjnego żelazka za żadne skarby. I na 100%, kolejne narzędzie prasujące będzie też Generatorem Pary. Na pewno z czystym sumieniem polecam go tym, którzy dużo szyją i wyznają filozofię "szyję, czyli prasuję namiętnie". Dla osób potrzebujących żelazka jako żelazka (czyli do prasowania upranych rzeczy), to już jest pewne "ale". Na pewno komfort prasowania jest większy niż przy tradycyjnym żelazku, ale pojawia się kwestia miejsca na przechowywanie tego "drobiażdżku" i ewentualna potrzeba jego noszenia, bo ciężkie to i niezbyt poręczne.

To mam nadzieję, że dostarczyłam Wam podobno tak intensywnie poszukiwanych informacji. Kocia macie na deser :)))
To jeszcze raz, zdjęcie archiwalne :))) Generator Pary w parze z Generatorem Chaosu (listopad 2011).